Ala pisze:
(...) Te rodziny dziś żyją na niższej stopie niż za granicą, choć biedy też nie klepią, a pytane twierdzą, że nie żałują swojej decyzji, choć zwracają uwagę na to, czego im tutaj brak - ogólnego optymizmu ludzi wokół, luzu, z jakim zetknęli się dopiero tam (szczególnie mówią o tym ci, którzy mieszkali na Wyspach Brytyjskich). O opiece socjalnej aż tak dużo nie mówią, ale za to spotkania z brytyjską czy irlandzką służbą zdrowia już zgodnie wspominają bardzo źle.
Uważaj Alu, nie powielaj tutaj stereotypów, że Polacy to narzekające smutasy ;)
Odnosząc się do wpisu na stronie 2 tego wątku:
Zamorano pisze:
Cytuj:
Nieważne, że żyjemy w kraju bogatym, o wysokim stopniu rozwoju, zasiłek socjalny należny każdemu bezdomnemu menelowi jest u nas wyższy, niż dochody większości ludzi na świecie, ważne, że gdzieś tam mają lepiej. Tego nie potrafimy przeżyć.
To jest właśnie taki fantazmat tzw. biurowej klasy średniej o menelu "za nasze pieniądze" i rzekomym "przeroście państwa socjalnego w Polsce", no bo "socjal to życie nierobów na nasz koszt", a nie na przykład kasa dla zakładu immunologii na badania, albo lepszy koszyk usług w ramach normalnego ubezpieczenia zdrowotnego, albo lepszy transport publiczny, albo właśnie instytucjonalna pomoc młodym rodzicom. Socjal i pierwsze co Ci przychodzi do głowy jako przykład to zasiłki i bezdomny (koniecznie rzeczownik menel musi pojawić się w takiej konstrukcji). Interesujące i zarazem typowe. Narzekamy na to jak myślenie naszej klasy średniej zostało sformatowane. Zresztą jest to wbrew wyobrażeniom tej klasy średniej totalnie niezgodne z jej interesami. Taki nasz mały fantazmat solidaryzmu i dobrej jakości usług publicznych. Żadnej stygmatyzacji jałmużną, tylko lepsza redystrybucja. Ponieważ dobrobyt tego kraju buduje społeczeństwo, czy to pracą, czy to wyrzeczeniami, czy to różnymi obciążeniami, czy to tym że ktoś może być "kosztem uzyskania" transformacji, przez co balansuje na granicy wykluczenia społecznego. Ten dochód narodowy powstaje w wyniku interakcji całego społeczeństwa.
Nigdzie nie napisałem, że "za nasze pieniądze" (bo to chyba oczywiste, że nie za swoje), nie definiowałem czym jest socjal. Nie wiem skąd te odniesienia do mojej wypowiedzi.
Zaznaczyłem tylko, że nawet bezdomny menel, który sam wybrał takie życie, dostaje więcej pieniędzy niż większość ludzi na świecie za normalną pracę. Fakt, że 90%, a może nawet 99% tych ludzi wydaje te swoje 460 złotych, czy ile tam dostaną, na alkohol nie ma tutaj istotnego znaczenia, nadal mogą liczyć zima na nocleg w schronisku (tak, wiem, teoretycznie trzeba być tam trzeźwym, cóż, teoretycznie), posiłek w jadłodajni, odzież w PCK itd. W dyskusję, czy ten menel jest "kosztem uzyskania" transformacji, czy po prostu alkoholikiem z wyboru wchodził nie będę - chociaż fakt istnienia takich osób w różnych okresach różnych społeczeństw, wydaje się znaczącą wskazówką.
Zamorano pisze:
Będę trochę wredny nie dlatego, że mam coś do Lukasa, tylko żeby zmierzyć się z prezentowanym przez niego stereotypem.
Lukas pisze:
No niestety, to chyba dość typowa polska przypadłość: narzekanie.
No niestety, to chyba typowa polska przypadłość: opis świata za pomocą stereotypów o typowo polskich przypadłościach ;-) Krytykujesz stereotyp, sam wpadając w stereotyp. Tutaj jednak chodziło o dość konkretną sprawę, a nie na o "psioczenie na Polskę" samą w sobie.
Ależ ja tutaj nie krytykowałem żadnego stereotypu!
Moja wypowiedź natomiast, jak najbardziej, była stereotypowa, jednak moim zdaniem jest to stereotyp prawdziwy. I nie, nie dotyczy on "psioczenia na Polskę", tylko ogólnego negatywnego nastawienia do życia, zdarzeń, ludzi, otoczenia itd. Zapytaj 10 losowo spotkanych na ulicy mieszkańców USA: jak leci? Jak minął dzień? Co u ciebie słychać? Jak ci się żyje? Zapytaj o to samo 10 losowych przechodniów w Polsce. Nie musisz nawet jechać na wieś do popegeerowskich wsi, żeby uzyskać jakiś obraz sytuacji. Nie ograniczaj się jednak do swojego środowiska "młodych, wykształconych".
Widzę to na co dzień: "wszystko zamykajom, nic nie budujom, tylko rozwalajom". Jak już coś budują, to: "a na co komu te hipermarkiety, panie, lepiej by na stocznie te pieniondze dali", albo "o, znowu biurowiec budujom, na co to komu potrzebne, zasłoni światło w mieszkaniach, a taki był ładny skwerek i gołombki można było karmić, lepiej by stocznie odbudowali". Wszystko autentyki i tylko najczęściej powtarzane. Zawsze źle, jak w tym kawale, gdzie Jezus zatrudnił się w przychodni rejonowej jako lekarz rodzinny, żeby podreperować trochę naszą niedofinansowaną opiekę zdrowotną, przyjął pierwszego pacjenta, dotkniętego paraliżem, położył na niego ręce i powiedział "wstań i idź". Uzdrowiony wyszedł z gabinetu i został oczywiście zasypany pytaniami ludzi w poczekalni: "I jaki ten nowy lekarz?", na co pacjent splunął tylko na podłogę i odpowiedział: "Dupa, nie lekarz! Nawet mi ciśnienia nie zmierzył!".
Sakai pisze:
A ja mam pytanie. Jaki procent waszych znajomych dorobiło się samodzielnie własnego mieszkania. Ale tak naprawdę samodzielnie, bez żadnych spadków, wygranych na loterii, oszustwa itd. Mają je zawdzięczać tylko i wyłącznie swojej ciężkiej pracy. Chodzi mi o osoby w wieku do 35 lat.
Szczerze powiem, że osobiście znam tylko jedną taką osobę a i to też nie do końca.
Sprecyzuj proszę dodatkowe warunki. Samodzielnie, czyli bez małżonka? Jakiekolwiek mieszkanie własnościowe, w dowolnej lokalizacji w kraju? Bo rozpiętość cenowa jest od kilkudziesięciu (poniżej 70) tysięcy do grubo ponad miliona. Czy finansowanie studiów przez rodziców też wlicza się pomoc materialną w zdobyciu mieszkania? A innej edukacji? Do jakiego poziomu? Wygrane na loterii powyżej jakiej sumy się liczą?
Tak pytam, bo zastanawiam się, czy mam się sprężyć, żeby spełnić Twoje warunki - mam na to jeszcze kilka lat, ale nie wiem, czy nie zostanę zdyskwalifikowany za to, że czasem jadam u rodziców obiad, a w czasie studiów babcia regularnie wpychała mi do kieszeni przynajmniej stówę, gdy ją odwiedzałem i kiedyś miałem "trójkę" w Dużym Lotku. ;)
A tak na poważnie - nasuwa mi się kilka pytań. Najważniejsze, to czemu ma taki sondaż służyć i o czym świadczyć? Kto ma ilu dzianych znajomych? Gdzie są tańsze mieszkania?
Czy może jednak ma udowodnić, że "u nas" żyje się gorzej niż Liechtensteinie, a kto wie, może nawet niż Szwajcarii?
Przepraszam za możliwe literówki, czy lekką nieskładność posta - trochę już późno, myśli i palce mi się trochę plączą.