Przeczytałam "Prawdę", teraz czytam "Lux perpetua". Rano opalam się na balkonie, potem idę do Nataszy zrywać wiśnie. Jak do tej pory udało mi się ograbić z owoców jedno drzewo. Zostało drugie i nie wiem, czy zdążę przez sprzedażą domu, a szkoda zostawiać temu bucowi cokolwiek. Najbardziej żałujemy winogron, które w tym roku jak na złość obrodziły, ale nie zdążą dla nas dojrzeć. Nie wiem też, czy ogołocę to drzewo przed końcem urlopu, bo resztę dnia zajmuje mi robienie soku i dżemu, naprawdę nie dam rady zrywać szybciej. :) Wcześnie chodzę spać i późno wstaję.
Zrobiły mi się czarne paznokcie, nie wiecie, czym to zmyć?
Szefowa zadzwoniła, żebym została w domu jeszcze w środę, bo ma dobre serce i szkoda jej zabierać mi ten jeden upalny dzień, skoro pół urlopu miałam w deszczu. A poza tym w takich temperaturach i tak się nie da pracować, bo akrylamid źle polimeryzuje. Odrobię tę środę w sobotę, jak będzie brzydko.
I nie, nikogo o nic nie zapytam. Niestety, ja tak mam.
Poszłyśmy z Asią i Orionem na wieczorny spacer. Szłyśmy przez Wróblewskiego, z prawej strony mając Park Szczytnicki, z lewej torowisko tramwajowe i ruchliwą jezdnię. Zapadał zmrok, dookoła nie było żywej duszy. Mniej więcej w połowie drogi Orion zaczął się zachowywać dziwnie: szedł z opuszczonym ogonem, delikatnie i ostrożnie stawiając łapy i co chwilę zerkał na żywopłot po prawej tak, jakby za nim szedł pies, albo ktoś bardzo znajomy. Zerkanie nie ustało, gdy żywopłot się skończył - pies przyjął piękną postawę myśliwskiego łyżwa patrząc w pustkę w kierunku Hali Stulecia i widać było, że bardzo chce iść w tamtą stronę, a raczej bardzo nie chce iść dotychczasową drogą. Kiedy go puściłam pobiegł, stanął i czekał na nas, ale wrócił zrezygnowany, kiedy nie ruszyłyśmy sie z miejsca. Wzruszyłyśmy ramionami i poszłyśmy dalej, w pewnej jednak chwili Orion podkulił ogon pod siebie i zaczął mnie zdecydowanie ciagnać w stronę parku. No cóż, dałyśmy mu się przekonać, bo przyszły nam na myśl bomby atomowe i stada zombie nadciągajace od strony centrum miasta. Po zachodzie słońca na pustej ulicy i przy szalonym psie nie takie rzeczy można sobie wyobrazić. :] Pod Halą rozstałam się z Asią, bo zaczęło kropić, więc ona wróciła na ulicę i poszła do swojego domu, a ja przez park do swojego. Na pożegnanie jeszcze poprosiła, żebym zadzwoniła jak już przyjdę. Orion szedł cały czas z podkulonym ogonem, jak po sznurku prowadził mnie do domu, dokładnie wiedząc, na który mostek i w którą ścieżkę ma skręcić. Zwykle to mnie pozostawia wybór trasy, więc trochę się zdziwiłam, choć z drugiej strony teraz mam pewność, że się nie zgubi jak by co. :] Istotne były dla niego szczegóły takie, jak wybór między którymi dwoma słupkami na parkingu przed Halą należy przejść. Nie protestowałam, bo wyglądało to naprawdę dość magicznie. Działało na wyobraźnię do tego stopnia, że mijając pusty budynek Inspekcji Pracy na Kopernika, czułam z garaży smród trupa. Uspokoił się dopiero na Sępolnie, zawinął ogon na grzbiet i zaczął podsikiwać krzaki. W dodatku po przyjściu do domu dzwoniłam do Asi, a ona nie odbierała, odezwała sie dopiero późnym wieczorem. Brrr...
Bo wygląda na to, że bardziej szczegółowo zaplanowane zajęcia się nie odbędą. :( No ale nic, plan podstawowy też nie jest zły.
Ależ mnie Orion dziś na wieczornym spacerze wystraszył. Mnie, i Asię też. Napiszę o tym jutro, bo teraz już idę spać. Może mi wyjdzie fajny horror, to go opublikuję. ;) Nadal nie wiem, o co mu chodziło, ale dziś na wszelki wypadek śpię przy zamkniętym oknie. I zapalonym świetle. :>
Czyli jutro wstaję rano i sprzątam, żeby zdążyć do piątku. ;D Tym bardziej, że jutro o 12:00 pod Arkadami (teraz to się będzie mylić, księgarnia albo cokolwiek pod Arkadami na Świdnickiej z czymkolwiek pod centrum handlowym Arkady Wrocławskie) umówiłam się z Elą, jednak idziemy na Hot fuzz. Zdążyłam stracić ochotę, ale może do jutra ją odzyskam. :)
Jezu, ile ja teraz jeżdżę na gapę. :O Obym się nie doigrała wreszcie, bo kartę kupiłam, ale ważną dopiero od osiemnastego..
Wpis wbrew tytułowi mało puchatkowy, bo konkretnie to będzie:
O stylach w urządzaniu laboratorium
Kręcą mnie takie widoki: 1. 2. 3.
No, ewentualnie takie: 4. 5.
I w takich sceneriach chciałabym pracować. Tak pracuje Asia, a nawet ludzie w labie za ścianą. Kiedyś z Weroniką, moją ówczesną najlepszą kumpelą, inspirowane serialem "Nikita", ukułyśmy termin sekcyjne na określenie rzeczy a) zbudowanych z chromu i szkła b) sterylnych i perfekcyjnych c) absolutnie antyobciachowych. Na pewno wiecie, jakie rzeczy mamy na myśli, tym bardziej, jeśli kiedyś oglądaliście choć skrawek "Nikity" i wiecie, jakie panowały tam klimaty. ;) Sekcyjny jest mój nowy telefon i sekcyjne są laboratoria z kamiennymi blatami. Dla takich klimatów między innymi wybrałam moje studia. A teraz jestem skazana na meble z płyty pilśniowej i ligninę na stołach. :(
Już chyba w tym tygodniu sprzedadzą dom, Natasza pójdzie na swoje, a wujek nie będzie miał dokąd pójść, więc wróci do domu rodzinnego. Muszę przyznać, że taki obrót sprawy mi bardzo odpowiada. Przede wszystkim będę spokojniejsza o babcię, bo nie będzie sama w domu. Przy wujku zawsze jakoś spokojniej się czuję, bo nie na mnie spoczywa cała odpowiedzialność. Po drugie, tata przy nim może będzie się inaczej zachowywać. Lubię wujka, zawsze żałowałam, że nie on jest moim ojcem. Jakoś się z nim dogadam i pewnie będę miała motywację, żeby częściej sprzątać. Babcia jest mniej zadowolona. Pyta, czy naprawdę chcę mieć na głowie dwóch starych chłopów. Owszem, sto razy wolę dwóch niż jednego. Ona coś przebąkuje o zamianie mieszkania na dwa mniejsze, żeby jedno było dla mnie, a drugie dla ich trójki, a na coś takiego nie pozwolę na pewno. Tak, jestem do tego mieszkania przywiązana fanatycznie, nie wyobrażam sobie mieszkania gdzie indziej i nie wyprowadzę się, chyba, że kiedyś ten budynek będą burzyć ze starości. Babcia przeprowadzała się w życiu 47 razy, więc tego nie zrozumie. :]