Naraziłam się kurierowi wysyłając wniosek, bo musiał przeze mnie przyjeżdżać dwa razy. Chyba mnie wtedy przeklął.
Wczoraj z rana pobiegłam do pana A., ale teczki z podpisami u niego nie było, a sekretariat był niedostępny. Tak samo za drugim i trzecim razem. W międzyczasie przyszła szefowa i kazała iść jeszcze raz, a potem zadzwonić do FNP z pytaniem, czy sformułowania użyte przez dyrektora w upoważnieniu będą przez nich akceptowane. Poszłam, a pan A. powiedział, że sprawdził, teczki nie ma u niego, bo leży w sekretariacie, a leży, bo jest niepodpisana, albowiem dyrektor przegapił jakąś kartkę, a dzisiaj go nie będzie. Klnąc w myślach wróciłam na górę i musiałam wyglądać smutno, bo szefowa zaczęła monolog od "spokojnie, pani Asiu".
Uspokoiła mnie, że teczkę wypchała papierami, więc tym niepodpisanym nie musi być żaden z moich, zaraz pobiegnie na dół i ją zdobędzie. Zerwała się z krzesła, po czym usiadła, powiedziała, że babcia ma rację, iż wyglądam anemicznie, poradziła popracować nad swoją niezależnością, zwierzyła się ze swojego dzieciństwa, wyraziła nadzieję, że dostanę ten grant i zobaczę, co to znaczy wziąć sprawę w swoje ręce, a jak nie, to przynajmniej będę miała przećwiczone składanie wniosku, skrytykowała za próby uczestnictwa w grupie starajacej się o podwyżki, a potem wreszcie poszła. Podniosła mnie trochę na duchu, zwłaszcza, kiedy przyniosła podpisane oba moje dokumenty. Naprawdę byłam pewna, że najdalej za pół godziny wszystko będę miała załatwione.
Zabrałam się więc za telefonowanie, z racji dobrego humoru nawet dość spokojnie i bez nerwów, bo nie mdliło mnie i mówiłam bez kłopotu, poza tłukącym się sercem i trzęsącą ręką nie miałam żadnych widocznych objawów mojej telefonicznej fobii. W FNP nikt nie odbierał, więc w międzyczasie zadzwoniłam do DHLu, przedstawiając się jako pokój 252 na drugim piętrze i wyjaśniając, że mam przesyłkę, która musi być jutro w Warszawie. Pan mnie spłoszył mówiąc, że przyjedzie za dziesięć minut (nie miałam gotowej koperty, ani jakiegoś karteluszka dla FNP, żeby wiedzieli co przysyłam, ani odpowiedzi na temat pisma dyrektora), ale zaraz się poprawił, że najwcześniej za godzinę.
Wysłałam grzecznego maila do FNP, dostałam odpowiedź:
"Szanowna Pani Joanno
Zaproponowane sformułowanie jest ok.
Pozdrawiam serdecznie",
przygotowałam przesyłkę i pewna, że już naprawdę wszystko załatwiłam, udałam się do pokoju 252 puszczać na HPLC i czekać na kuriera.
Około drugiej szefowa wyszła w miasto, a ja zadzwoniłam jeszcze raz do kuriera, czy na pewno o mnie pamięta. Zapewnił słodkim głosem, że tak. Popracowałam do czwartej, Marta poszła do domu, a ja zadzwoniłam jeszcze raz. Zapytał, czy ja z tego pokoju dwieście cośtam i zdziwił się, że już z kimś rozmawiał. No tak, odpowiedziałam, ze mną. Dzwonię, bo myślałam, że stoją w korku i muszę na nich czekać do wieczora. Ależ skąd, usłyszałam, już się odkorkowali i zaraz będą. Uspokojona wróciłam do pracy, która bardzo mi się podobała, bo homodupleksy w heterozygocie ślicznie się podzieliły. Po półgodzinie skończyłam i bezczynnie czekałam, kto będzie pierwszy: szefowa czy oni.
O osiemnastej wróciła szefowa i poradziła zadzwonić, czy na pewno będą, bo jak tak, to ona poczeka sama, a jak nie, muszę jutro z rana wsiadać w pociąg i jechać do Wawy. Telefony stacjonarne były już wyłączone, mojej komórki nikt nie odebrał, więc ona zadzwoniła. I usłyszała, że jak to, przecież byli i przesyłkę odebrali, z pokoju 263, są już na Psim Polu, od osiemnastej punkt zbierania przesyłek jest zamknięty, a za czterdzieści minut ruszają samochody do Warszawy.
Zaczęła się kłótnia, kto dzwonił, z kim rozmawiał i jaki numer pokoju podawał. Szefowa oddała mi słuchawkę, ale kiedy doszliśmy już do etapu:
"Właśnie, że nie"
"Właśnie, że tak"
"Nie-e"
zabrała ją z powrotem i zaczęła po swojemu. Nie będę tego cytować, dość, że ja tak nie potrafię i że wywalczyła, iż ona podwiezie kopertę na Psie Pole, bo mieszka obok i wie, gdzie oni są, oni przybiją jej normalne potwierdzenie nadania i w zamian nikt nie będzie miał do nikogo pretensji. Pojechałyśmy, wysadziła mnie na Grunwaldzie, a sama pomknęła dalej. I zdążyła (gwoli wyjaśnienia - okolice mojej pracy i Psie Pole to dwie przeciwległe rogatki miasta), akurat wchodziłam do domu, kiedy zadzwoniła, że załatwione.
Uważam, że za samo to, co przeszłyśmy, powinni nam dać ten grant. :]