CURRENT MOON
RSS
niedziela, 05 lipca 2009
Ciepło mi :)

:)))))))))))

13:30, nita_callahan
Link Komentarze (1) »
środa, 01 lipca 2009
A więc stało się...
... i Marta odeszła. Dość niespodzianie mimo wszystko. I smutno mi teraz bez niej. :(
17:51, nita_callahan
Link Komentarze (4) »
wtorek, 23 czerwca 2009
Recenzje
Jedna bardzo dobra, jedna świetna i jedna beznadziejna. Zarówno autor tej świetnej jak i beznadziejnej sprawają wrażenie, jakby mojego wniosku w ogóle nie przeczytali. Pierwszy przekleił trzy zdania ze streszczenia projektu, po czym napisał że metodyka potraktowana ogólnikowo, a kierownik nie ma żadnego dorobku. Drugi z kolei rozwodzi się nad szerokim doświadczeniem i dorobkiem uczestników.
Te dwie dobre recenzje połechtały mą dumę (prawie max punktów :)) i nawet usłyszałam za nie coś w rodzaju pochwały od szefowej, za to ta jedna zła powoduje, że raczej grantu nie dostanę. Już profesorom przez coś takiego odrzucali wnioski, a co dopiero w czasach kryzysu. Szefowa zadzwoniła do ministerstwa (usilnie starałam się sprawiać wrażenie, że chcę rozmawiać sama, ale wtedy ona się uparła :)) i dowiedziała się, że odwołania są możliwe dopiero po oficjalnym odrzuceniu wniosku, więc mam jeszcze parę dni na rozkoszowanie się recenzjami bez dodatkowych obowiązków. A potem się zacznie, bo ów niewydarzony recenzent sugerował, by ktoś taki jak ja składał raczej wnioski promotorskie, więc szefowa, słusznie przewidując, że odwołanie nic nie da, zdecydowała, że złożymy go jako promotorski w następnym konkursie. Jak, skoro promotorskie są dla doktorantów i ich promotorów? Otóż poprosimy prof. K., promotora Marty, żeby firmował rzecz swoim nazwiskiem. Tych z was, którzy znają okoliczności odejścia Marty, przepraszam, że musicie sobie wycierać monitor. :)
18:23, nita_callahan
Link Komentarze (3) »
czwartek, 18 czerwca 2009
Marysia napisała maila
Znaczy, że żyje. :D Jest w sanatorium, może stanie na nogi, chociaż jeszcze nie ma nawet siły wejść po schodach. Trzymamy kciuki. :)
18:31, nita_callahan
Link Dodaj komentarz »
piątek, 12 czerwca 2009
Wrocław górą, jak zwykle

Zaszalałam dzisiaj. :)

Od dawna potrzebowałam nowych butów; sandałków, bo miały już 12 lat, mokasynów, bo jedne się rozkleiły, a drugie mają w podeszwie dziurę, w której tkwi kamień, klapków, ale tych mniej, bo jedną parę sobie kupiłam w zeszłym roku i jeszcze wygląda ok. Przy okazji wizyty w łódzkiej Manufakturze przeleciałam wszystkie sklepy obuwnicze, zachwyciwszy się najbardziej asortymentem CCC. Pierwszym, co poza ogólnymi cudami japonek i szpilek (które mogę podziwiać z daleka, ale nosić nie potrafię), wpadło mi w oko, były prześliczne klapeczki, na cieniuteńkiej podeszwie o uroczym kształcie, z trzema cienkimi paseczkami i w kolorach: żółtym, zielonym, czarnym, białym, albo srebrnym. Właśnie chciałam ze strony CCC zalinkować zdjęcia, ale mają jakąś przestarzałą kolekcję. :P Kto chce zobaczyć moje buty, z całego serca zapraszam do sklepu. :) Wracając do klapek: boskie, tylko po co mi takie buty? Szukam czegoś praktycznego i tego muszę się trzymać. Idziemy z ciocią dalej, szukamy czarnych sandałków. I znajdujemy, piękne i na oko wygodne, tylko nie ma mojego rozmiaru. Wurg. Trudno, może chociaż półbuty znajdę. Znajduję: skórzane, piękne, na idealnie płaskiej i przyczepnej podeszwie. Trochę drogie, ale od razu widać, że to buty na lata. W czym problem? Są białe. Przepraszam, a czarnych nie ma? Nie, dostaliśmy tylko białe, właściwie to one nie są białe, tylko kremowe. Były jeszcze czerwone, ale się skończyły. A nie ma chociaż mojego rozmiaru? Może w magazynie? Nie, jeśli tu nie ma, to nie ma w ogóle.
Patrzę na przepiękny fason jeszcze przez chwilę, ale cóż. Nie kupię białych butów, bo kto chodzi w białych? Obciach przecież. Pewnym ułatwieniem jest fakt, że nawet nie mogę ich przymierzyć, bo rozmiarówka kończy się na 38. Porażka. Mogłabym chociaż te klapeczki kupić na pocieszenie, ale nie poddaję się tak łatwo, poszukam w innych sklepach. Bo się zakochałam.
Patrzyłyśmy jeszcze w Pabianicach. Sandałków były wszystkie rozmiary, tylko nie mój, klapeczek takoż, półbuty były moim rozmiarze, ale nadal nie wyobrażałam sobie siebie w białych butach, więc nawet nie mierzyłam. Nagle bardzo zachciało mi się do domu.

Dzisiaj wybrałam się do CCC w Pasażu, z duszą na ramieniu, bo jakoś szczerze nie wierzyłam, żeby ten sklep był lepiej zaopatrzony niż w Manufakturze. Wyszłam stamtąd po 10 minutach, uboższa o 250 zł, bogatsza o trzy pudełka z butami. :))))) No bo tak. Sandałki w rozmiarze 36 stały sobie spokojnie i czekały na mnie, więc je zgarnęłam i poszłam się rozejrzać na półbutami, z nadzieją, że może trafię na coś, czego jeszcze nie widziałam. Trafiłam tylko na te, co wiecie, ale za to czerwone. Pomidorowe właściwie. Zmierzyłam je nieufnie i... i wsiąkłam. Nie potrafię żyć bez tych butów, noszą się jak rękawiczki i trudno, Jagna w Chłopach też chodziła w czerwonych. Do garnituru nadal pozostaną mi tamte bolesne okropnieństwa, w których byłam na ślubie. No a klapeczki kupiłam, zielone, bo jak szaleć to szaleć, nie mogłam się powstrzymać. :)

Teraz mi dopsz. :)

18:59, nita_callahan
Link Komentarze (2) »
czwartek, 04 czerwca 2009
Miało być na szybko

To miała być notka na szybko o wielu wydarzeniach ostatniego miesiąca, ale rozpisałam się na jeden temat, więc tak już zostanie. :) Może wysmażę też inne o czym innym.

Dawno temu postanowiłam sobie kupić nowe słuchawki do SE, bo stare mnie wkurzały rozmiarem niemieszczącym mi się do uszu. Czekałam z tym do imienin, aż się wybrałam wreszcie. O przejściach związanych ze słuchawkami mogłam napisać kilka długich notek, ale ciągle coś mi przeszkadzało; a to zmęczenie po bezowocnych poszukiwaniach, a to pad netu, a to brak czasu. Przy założeniu, że akurat miałam ochotę coś napisać. Spróbujmy.

Poszłam do mojego ulubionego sklepu Sony na Kościuszki i tam spotkało mnie wielkie rozczarowanie, bo się okazało, że oni już takich pierdółek jak empetrójki, baterie i słuchawki nie sprzedają, teraz tylko plazmy. :P Do dziś nie mogę się otrząsnąć z żalu. Tylko tam miałam szansę poprzymierzać, wypróbować, pomarudzić. Za radą sprzedawcy, któremu przecież zawsze wierzyłam, wyruszyłam na poszukiwanie czegoś o nazwie Komsa. Trzy dni po pracy błądziłam na ulicy, na której to coś miało być (według faceta, Zumi i planu miasta). W końcu się poddałam, zadzwoniłam i zostałam oświecona, jak tam dokładnie trafić. Pół dnia chodziłam szczęśliwa, aż nabrałam wątpliwości. No bo: pani, która odebrała, przedstawiła się jako sekretariat. Sekretariat w sklepie? Strona internetowa też sprawia wrażenie centrali w ogólnopolskiej firmie. Sklep internetowy? Po bliższym przyjrzeniu okazało się, że obsługuje tylko klientów firmowych. Czyli dupa, mało prawdopodobne, żeby detalicznie obsługiwali ludzi przybyłych z ulicy. Sprzedwca z Sony też przecież rozumuje kategoriami sprzedawcy, prędzej przypomni sobie swojego dostawcę niż konkurencję. Zrezygnowałam i poszłam do MM.
Z interesujacego mnie producenta mieli dwa modele: taki, jaki już mam, za 70 zł, i drugi niekompatybilny z moim telefonem, za 160 zł. Oba dostarczane przez Komsa, a jakże. :) Obejrzałam ten drugi na ile się dało (końcówki wkładane do uszu były widoczne przez opakowanie) i postanowiłam, że chcę właśnie takie, tylko pasujące do k750i.
Następnie udałam się na allegro, gdzie ten drugi model, ten za 160 zł z MM, kosztuje 60, a ten, który wybrałam sobie ja, 40. Jak myślicie, czy wszystkie słuchawki tam sprzedawane to podróby? Cena by o tym świadczyła, ale WSZYSTKIE? Bo droższych nie było. Dla porównania - takie, jakie mam na allegro kosztowały 15,99, a w MM 70.
Zaryzykowałam i kupiłam. I żałuję. Bez mojego sklepu Sony jestem jak dziecko we mgle. Gumki wkładane do uszu są strasznie wkurzające. Całe słuchawki są pokryte gumą, przez co zamiast muzyki słyszę każde otarcie o kurtkę, każde zgrzytnięcie zębami, każde przełknięcie. Spróbujcie w czymś takim żuć gumę. Mikrofon, zamiast po bożemu dyndać przy ustach, wisi na brzuchu i trzeba się albo gimnastykować z plątaniem kabelków, albo używać ręki przy rozmowie. Słuchawki szumią, dużo bardziej niż stare, co jest chyba po prostu winą konstrukcji - te wypadające też szumią, sprawdziłam, ale zważywszy na odległość od narządu słuchu nawet tego nie zauważyłam wcześniej. Mam wrażenie, że dźwięk płynący przez te nowe jest jednak gorszej jakości. I, co najgorsze, te też wypadają, może rzadziej, ale jednak biegać się z nimi nie da. Jedno co mnie zastanawia, to czemu ten sam utwór z odtwarzacza brzmi normalnie, a jako sygnał smsa zamienia się w trzaski, czego oczywiście w tamtych nie było.
Dlatego sprzedawca nie dostanie ode mnie komentarza. Jestem niezadowolona z zakupu i nie mam pewności, czy to nie jego wina.

Jedno, co jest fajne, to że przy okazji odkryłam radio w telefonie. Do tej pory jakoś nie sądziłam, że to bedzie tak fajnie działać. :)

20:22, nita_callahan
Link Komentarze (3) »
czwartek, 28 maja 2009
fuck

Zrobiłam klik nie w to miejsce i usunęłam dopiero co aktywowaną listę haseł jednorazowych. :P Starczyła by mi na pół roku, a od 1 czerwca za zamówienie nowej trzeba płacić. :PPP

UPD. (rzut oka na datę wysłania notki) Ha! Ale jeszcze jest maj! :D

18:36, nita_callahan
Link Komentarze (12) »
czwartek, 14 maja 2009
Ech...
Jak dobrze, że mnie przy tym nie było. A tak, babci w szpitalu zrobili ekg i wszystkie badania, Natasza z nerwów posprzątała mi mieszkanie, a ja nic nie wiedziałam, więc dzień przeżyłam w błogiej nieświadomości i wróciłam na gotowe.
19:13, nita_callahan
Link Dodaj komentarz »
poniedziałek, 11 maja 2009
W kwestii cycka vol.5

Odebrałam dzisiaj wynik histpat, tym samym sprawę cycka zamykając.

Wszystko trwało niecały miesiąc, od umówienia z onkologiem do dzisiaj minęło dokładnie 25 dni. Ekspress, prawda? Warto było, prawda? A cały kontakt z prywatną służbą zdrowia kosztował mnie 100 zł.

Ponieważ po tym, co widziałam na korytarzu przed zabiegiem, odebranie wyniku z DCO jawiło mi się jako koszmar (najpierw trzeba telefonicznie się dowiadywać, czy wynik jest, potem się rejestrować po odbiór, potem czekać pół dnia na korytarzu w tłumie ludzi płaczących a) bo przyszli bez rejestracji i zostali zgnojeni przez głupią pindę mieniącą się lekarzem, b) bo wykryto u nich raka) w przelocie umówiłam się z panem doktorem, że jak mój wynik już będzie, po jego odbiór przyjdę prywatnie.

Do dzwonienia w sprawie wyniku zatrudniłam babcię. Podobno odbierająca telefon osoba była dla niej bardzo miła. Cóż, albo zapamiętała nazwisko, albo ktoś inny miał dyżur tego dnia. ;)

W piątek po południu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do doktora w celu potwierdzenia naszej umowy. Nie odebrał, ale potem oddzwonił. :) Obiecał zabrać wynik z DCO w poniedziałek, a mnie kazał przyjść bez umawiania. Takoż poszłam, zostałam przyjęta przed pacjentami, obmacana i pouczona, żeby najwcześniej za pół roku zrobić USG.

I tyle.

Chyba zabiorę ten wynik jutro do pracy i pokażę szefowej, żeby na własne oczy zobaczyła co na nim jest i kto się pod nim podpisał. Wtedy w końcu uwierzy, że nic mi nie jest i przestanie codziennie z troską pytać, jak się czuję.

A pana doktora mam wielką ochotę publicznie po nazwisku pochwalić, tylko nie jestem do końca pewna, czy by sobie teo życzył. W końcu ochrona danych osobowych i te sprawy. Może chociaż zostawię mu jakiś entuzjastyczny komentarz na NK, widziałam, że już ma kilka takich wpisów. :)

18:40, nita_callahan
Link Komentarze (6) »
niedziela, 10 maja 2009
Czy moje szczury nie mają czasem za długich zębów?

Nigdy żaden mój szczur nie miał problemów z jedzeniem, więc nie zwracałam uwagi jaka jest właściwa długość, u tych dwóch wariatek też. Tylko ostatnio obu im weszło w nawyk, żeby mi się kłaść na dłoni, opierać górne zęby na palcu wskazującym, a ja kciukiem mam je głaskać po uszach i wtedy są najszczęśliwsze na świecie. No i takie jakieś te zęby wystające. Chyba czas kupić nowe wapienko, bo stare zostało odgryzione od kraty i chyba niewygodnie się go teraz używa.

Niedługo będzie nowy wpis w kwestii cycka, albo też nie w kwestii cycka, ale mniej blogowo - strumienioświadomościowy. Przepraszam, ostatnio mi się nie chce pisać do rzeczy.

10:13, nita_callahan
Link Dodaj komentarz »