Opisywane w poprzedniej notce wydarzenia miały miejsce w czwartek po południu. Pań z obsługi zmywalni już się o tej porze nie uświadczy, więc nie było nikogo, kto mógłby mi pomóc w nieszczęściu. Nieszczęście polegało na niemożności dostania się do morderczej zawartości butelek, korki i zakrętki stanowiły z nimi monolit. Wiecie, butelka zatkana grubym gumowym korkiem i dodatkowo zakręcona metalową nakrętką, o czymś takim. Owo coś było całkiem zardzewiałe, korek zassany i za diabła nie chciało się ruszyć. Próbowałam rękami. Próbowałam w rękawiczkach, próbowałam przez ręcznik i po wsadzeniu szyjki do ciepłej wody. Efektem było tylko pęknięcie żyłki gdzieś w lewej dłoni, ogromny siniak i fakt, że teraz nie mogę nic tą ręką chwycić. Próbowałam zrobić dziurę w korku nożyczkami, ale on ma w dostępnym miejscu parę centymetrów grubości, więc mogłam sobie dziabać. Pobiegłam na górę do sterylizatorni w nadziei, że tam mają doświadczenie w otwieraniu czegoś takiego, ale nie pomogli. Powiedzieli, ze oni tną takie rzeczy czasem nożem. Noża nie miałam. Pani Basia dała mi zamiast tego śrubokręt, którym próbowałam podważyć nakrętkę, ale się nie udało, za to śrubokręt mi się wygiął. Nie udało się też nożyczkami ani metalową szpatułką. W tym momencie dałam sobie spokój i poszłam do domu i tak minął dzień pierwszy walki z butelkami. Znów mnie boli łeb, więc dalszy ciąg nastąpi. :)
Też taką macie? Pół godziny błękitnego nieba, potem na horyzoncie pojawia się czarna chmura, która zbliża się z wielką prędkością, robi się ciemno, a z chmury l
Pewna pani przyniosła do weterynarza na operację roczną kotkę, maine coona, a potem po nią nie wróciła. Zapytana przez telefon wyjaśniła, że kota już nie chce,
Notkę niniejszą piszę w imieniu babci, która do niczego już dzisiaj nie jest zdolna. Wróciłam z zakupami, umyłam włosy, a ciągle jeszcze nie jestem zmęczona. Mi