CURRENT MOON
RSS
sobota, 22 marca 2008
Ochrzczona poganka

Tak mnie kiedyś nazwał godark.

Dobrze mi z tym, na co dzień i od święta. Moja religia nie nakłada na mnie obowiązków, z którymi nie potrafię się pogodzić i nie każe mi wyznawać stwierdzeń, których nie rozumiem. Nie tracę czasu ani pieniędzy na obowiązkowe rytuały religijne. To na co dzień.
Od święta wcale nie jest gorzej. Boże Narodzenie to bardzo miła okazja żeby pobiesiadować w gronie kochanych ludzi i powymieniać się z nimi prezentami. Nadchodząca Wielkanoc daje pretekst zrobienia generalnych wiosennych porządów i pobiesiadowania jak wyżej.
Niewiara w zmartwychwstanie i brak niektórych rytuałów w niczym nie przeszkadzają, wręcz przeciwnie. Nie muszę pościć, kiedy mam ochotę jeść te wszystkie pyszne mięsa, pasztety, mazurki i sałatki. Ktoś dziś na Forum (devone?) narzekał, że godziny święcenia jajek są bez sensu. A ja nie święcę, jajka ugotuję jutro z rana i trafią od razu na stół, świeżutkie.

Godark, nawiasem mówiąc, porzucił już stan kapłański, bo, jak powiedział, chciał wreszcie wziąć odpowiedzialność za swoje życie.

Idę, bo mi baba z pieca ucieka. :)

Wesołego wszystkim. :)

19:21, nita_callahan
Link Komentarze (1) »
czwartek, 20 marca 2008
Nic nie napiszę na temat pogody, bo szkoda słów

Jestem wściekła, bo przegapiłam wykład.Wykład Janusza. Cały rok na niego czekałam, a dziś jak głupia przegapiłam. Nie cierpię głupich zbiegów okoliczności w połączeniu z moim niechcemisieniem.
Wykłady odbywają się zwykle co drugi tydzień, a ten w zeszłym tygodniu był. Przedwczoraj jedna koleżanka pożegnała mnie słowami: "Do zobaczenia w czwartek na wykładzie". "A to w czwartek będzie wykład?" - zdziwiłam się. "Chyba widziałam ogłoszenie" - odpowiedziała i wyskoczyła z tramwaju. Rozejrzałam się dziś za tym ogłoszeniem, ale go nie było ani na jednych, ani na drugich, ani na trzecich mijanych drzwiach do kolejnych zakładów. Na wszelki wypadek pytałam kolejnych przychodzących doktorantów (powinni wiedzieć, dla nich wykład jest obowiązkowy), a oni zgodnie twiedzili, że wykładu na pewno nie ma. Jeden przytomnie poradził, żebym na wszelki wypadek zajrzała o dwunastej do auli, na co ja, wtedy też dość przytomnie stwierdziłam, że wolę wiedzieć już, bo od tego zależy jak sobie zaplanuję pracę. Niestety potem zajęłam się pracą i w okolicach dwunastej, chociaż nie robiłam nic aż tak ważnego a szefowej nie było (wyszła o jedenastej na godzinę i wróciła o drugiej), to nie chciało mi się zejść sprawdzić i machnęłam na to ręką. Wychodząc do domu dopiero trafiłam na ogłoszenie o wykładzie, na drzwiach wyjściowych od wewnątrz. Przeczytałam, kto był tym razem prelegentem i szlag mnie trafił na miejscu. :>

Tajemniczy nieznajomy przysłał mi tego linka z prośbą o rozpropagowanie: wesprzyjcie PTerry'ego w badaniach nad chorobą Alzheimera.

17:17, nita_callahan
Link Dodaj komentarz »
wtorek, 18 marca 2008
Jestem sama w pracy

Poza portierem i jedną doktorantką na innym piętrze nie ma żywej duszy. Wszystko pozamykane. A wcale nie przyszłam tak wcześnie, bo była stłuczka na trasie i spóźniłam się 10 minut.

Nie poszłam wczoraj na ostateczne zebranie w sprawie żądania podwyżek, może oni ogłosili strajk i nic mi nie powiedzieli? :>

08:29, nita_callahan
Link Dodaj komentarz »
poniedziałek, 17 marca 2008
Mizia

W sobotę byłam na ślubie Basi, koleżanki z liceum, a wczoraj zaprosiła mnie na weselnego torta. Spotkanie obejmowało młodszych krewnych i znajomych państwa młodych, z naciskiem na krewnych, ponieważ ich rodziny nie cierpią się nawzajem i miała to być okazja do integracji młodego pokolenia.

Tam poznałam Mizię, czyli Kuzynkę Kasię. Została Mizią, ponieważ:
- wygląda dokładnie tak, jak zawsze sobie Mizię wyobrażałam
- wydaje piskliwe dźwięki, zupełnie jak Mizia
- w kółko gada (piszcząc)
- w kółko robi "ojej"
- jest bezdennie głupia
- boi się kotów

Jedyna różnica polega na tym, że o ile pamiętam Chmielewską, Mizia panicznie bała się przekleństw, a Kuzynka Kasia kilka razy powiedziała, że ona pierdoli. Mama Mizi, jak mi potem wyjaśniła w kuchni koleżanka, obraziła się za niezaproszenie jej na obiad weselny (Mama Mizi jest chrzestną koleżanki, przyjaciółką jej mamy z dzieciństwa, a na obiad z powodu skromnych funduszy państwo młodzi zaprosili tylko świadków i swoich rodziców). Mizia dała jej do zrozumienia, że mama jest niezadowolona: "ja nie chcę nic mówić, ale to było przykre" i "gdybyście chcieli znać moje zdanie, to tak się nie robi" - mówione z uroczym uśmiechem. Potem, w trakcie rozmowy o uroczystości: "A wiesz, mojej mamie się nie podoba mąż Ewy (siostry koleżanki, przyp. NK). Taki szczurek, tak powiedziała". Na naszą uwagę, że każdemu co innego się podoba i grunt, żeby im było dobrze ze sobą, odpowiedziała: "no ale czy aby im jest rzeczywiście tak dobrze?" Wszelka ciekawa rozmowa była niemożliwa, bo do każdej Mizia musiała się wtrącić i opowiedzieć o sobie. Przykład: rozmawiamy o psie państwa młodych, ona zaczyna o owczarku niemieckim, że ma takiego w budzie, że ma na imię jakoś, że wychodzi na spacer wtedy i wtedy, ze je to i to, że sama z nim nie wychodzi, bo pies waży tyle, a ona tyle i każdy jej mówi, że by mogła przytyć 4 - 5 kilo. I tak w kółko, chociaż nikt jej nie słucha. Pod koniec towarzystwo otwarcie śmiało się z jej wypowiedzi, ale nie zauważyła. Na szczęście Basia obiecała, że jej więcej nie zaprosi. :]
Zaczynam im wierzyć, kiedy mi mówią, że obie rodziny w  pełni zasługują na bycie niecierpianymi. Chociaż to nie należy do tematu, Mizia jest niezłą ilustracją. Skąd się biorą tacy ludzie?

21:56, nita_callahan
Link Komentarze (3) »
czwartek, 13 marca 2008
Fax to zuo

I coś czuję, nie nauczę się go obsługiwać. :> Dziś mieliśmy pierwsze spotkanie i nie przypadliśmy sobie do gustu. Za to dogadałam się wreszcie ze stacjonarnym telefonem, z którym dotąd byłam niekompatybilna. Okazało się, że aby zadzwonić na zewnątrz trzeba wcisnąć dwa zera. Ta informacja jakoś mi wcześniej umknęła i zawsze służbowe rozmowy (wrr, jak ja kocham załatwiać takie rzeczy) musiałam wykonywać z prywatnej komórki.

Pan sekretarz miał ubaw z blondynki, a szefowa pukała się w głowę, ale ostatecznie fax został wysłany, a sprawę przez telefon załatwiłam bardzo pomyślnie. Długo nie zamierzam się ponownie zbliżać do tych dwóch diabelskich wynalazków. :)

18:55, nita_callahan
Link Komentarze (7) »
poniedziałek, 10 marca 2008
Chciałam dobrze, a wyszło jak zwykle

Zaczęło się od tego, że tatuś przyniósł do domu pracę na pendrajwie, po czym ją skasował zamiast skopiować na dysk i postanowił pojechac do biura po drugą wersję. Zawsze jeździ na gapę (bo jego nie złapią, bo kanarów nie ma, bo on ich potrafi rozpoznać na odległość), więc pomyślałam sobie, że pożyczę mu mój znaczek, żeby tym razem pojechał spokojnie.
Pech chciał, że miałam w portfelu dwa znaczki: nowy aktualny i stary, który ciągle zapominam wyrzucić. Popatrzyłam krzywo, policzyłam dni nie w tę stronę i dałam mu nie ten co trzeba. No i oczywiście go złapali z moim nieważnym znaczkiem. Właśnie zadzwonił z awanturą, cytuję, "Ale mnie urządziłaś". No żesz kurwa.

20:54, nita_callahan
Link Dodaj komentarz »
niedziela, 09 marca 2008
Wersja matki
Tak się zastanawiam a propos tej sprawy: mama od dwóch dni występuje w mediach i opowiadając swoją wersję wydarzeń na okrągło mówi o porwanym synu "to dziecko". Wyrwał mi to dziecko z rąk, potem rzucił to dziecko na siedzenie, a teraz się boję, że mi tego dziecka nie odda. Wyobraźcie sobie, że macie dziecko, które strasznie kochacie, a wychodzicie z siebie za zdenerwowania. Mówilibyście tak? Ani razu nie wyrwałoby wam się imię czy coś?
Ja nie twierdzę, że to wersja ojca jest prawdziwa, a mama z babcią są jakieś nie takie, tylko "to dziecko" robi na mnie dziwne wrażenie.
21:12, nita_callahan
Link Komentarze (8) »
Przestała mnie boleć głowa

Co prawda dopiero po Ibupromie, ale grunt, że mogę się wreszcie wziąć za jakąś pracę. Trzeba poprasować wyschnięte pranie, sprzątnąć łazienkę, umyć piekarnik i pograć w Wiedźmina.

Zlikwidowali targowisko na Niskich Łąkach, a część przenieśli na stadion obok zoo. Przeszłam się tam dziś na rekonesans. Zgadnijcie, co kupiłam. ;)

No i na szczęście wygląda na to, że wczorajszy katar i piekące oczy nie były skutkiem nagłej alergii tylko czegoś innego. Dziś jestem zdrowa i mogę się cieszyć wiosną jak przystało na dziecko pól i łąk, czyli tak jak do tej pory. ;)

14:19, nita_callahan
Link Komentarze (5) »
piątek, 07 marca 2008
Na całe szczęście w poniedziałek...

Nie miałam czasu myśleć o butelkach, bo byłam zajęta czym innym. Za to we wtorek rano w drzwiach wejściowych wpadłam na pana Janka i wyłuszczyłam sprawę, a on obiecał przyjść pomóc. Przyszedł za dwadzieścia minut, poodkręcał butelki, powiedział, że bardzo mu było miło i poszedł sobie dalej. :) Niniejszym oficjalnie stwierdzam, że pan Janek jest wielki.
A ja powyciągałam korki, wstrzymując oddech powylewałam zawartość, wrzuciłam wszystko do wiaderka, umyłam ręce i nie chcę tego więcej widzieć na oczy dopóki nie będzie z powrotem czyste i sterylne.
W poniedziałek wraca szefowa, oby się teraz nie okazało, że te starożytne pożywki trzymała w jakimś celu. :P

21:52, nita_callahan
Link Dodaj komentarz »
A w piątek...
Z samego rana poszłam z butelkami do zmywalni. Dałam tym pani Honoracie szansę na dowartościowanie, mogła mnie potraktować z góry, objaśnić, że taką butelkę trzeba ogrzać, a potem odkręcić przez gumową rękawiczkę, że pewnie dziecko śniadania nie jadło, że ona jest bardzo zajęta, ale cóż, trudno, jak sama nie mam siły... Wykorzystałam to niecnie robiąc słodką niewinną minkę, dygając i prosząc o pomoc, bo mnie rączki bolą. Odczekałam cierpliwie, aż dokładnie i z namaszczeniem wypłukała co miała w zlewie i zaczęła odkręcać. Niestety, dała radę trzem, zostało jedenaście. Oświadczyła więc, że ona naprawdę nie ma czasu bawić się MOIMI butelkami, więc podziękowałam za te trzy i postanowiłam znaleźć kogoś bardziej kompetentnego.
Tym kimś miał być pan Janek, ale nigdzie go nie znalazłam. Dzwoniłam (Tak, dzwoniłam. Telefonem. Ja.) na portiernię, do centrali, do warsztatu, czyli w miejsca, gdzie zawsze jest, kiedy nic nie robi, więc widocznie był zajęty. Dopiero pod koniec dnia widziałam przez okno, jak pcha jakąś taczkę. Poszłam do domu z mocnym postanowieniem przyniesienia w poniedziałek piłki do metalu.
A to coś, co żyło w butelkach, stało sobie w ciepełku przez weekend i kwitło...
21:16, nita_callahan
Link Dodaj komentarz »