CURRENT MOON
Blog > Komentarze do wpisu
O edukacji

Będzie głównie o mojej edukacji, chociaż do przemyśleń sprowokował mnie najnowszy wybryk Jego Zajebistości Romana. A konkretnie to będzie o moich byłych studiach, bo o nich ostatnio myślę kompulsywnie i nałogowo. A więc.
Szczęściara ze mnie. Na grillu magisterskim doszlismy z kolegami do wniosku, że przez całe pięć lat nie trafiliśmy ani razu na żadnego wykładowcę debila. Jedni byli łatwiejsi, inny trudniejsi do zdania, jedni mówili ciekawie, inni przynudzali, ale wszystcy wzbudzali szacunek. Po pierwsze mówili o sprawach, w których byli ekspertami, po drugie studenta traktowali jak równoprawnego partnera intelektualnego. Może i zasługiwaliśmy na to, kto wie, nawet profesorowi Politechniki (a oni tam raczej traktują studentów jak szmaty, bo mają ich za dużo), który nas uczył inżynierii bioprocesowej raz się wymsknęło, że wszystkim, jak tu siedzimy, należy się inż. przed naziskiem :) W końcu przyjeli nas na rok pięćdziesięcioro, mogliśmy się od początku uważać za wybranych. Pan doktor od prawa autorskiego, który próbował się wymądrzać na czwartym roku ("Państwo jesteście na pierwszym roku, prawda, to państwo jeszcze nic nie wiecie o studiach i życiu") jednogłośnie został uznany za kretyna. Ciekawe, zwykle podobno studia uczą pokory, nas nauczyły tyle, żeby szanować wyłącznie ludzi, którzy szanują nas. Życie pokaże, czy nam to na dobre wyjdzie. I nigdy też nie trafiliśmy na wykładowców takich, jak ci opiewani w legendach, co to rzucają indeksami i czyj upadnie nazwiskiem w górę to właściciel zdaje, a czyj na dół, to nie. Pewnie te opwieści to też tylko urban legends, ale my nawet takich nie zdołalibyśmy ułożyć, bo nie mamy podstaw po prostu.
Albo taki pan doktor od ekonomii. Zwierzył się nam na wykładzie raz, że w tym roku obron magisterek, w których musi uczestniczyć (jako promotor lub recenzent), będzie miał 68. I że ze szczerego serca ma nadzieję, iż przynajmniej części tych studentów uda się nie dopuścić do egzaminu, bo inaczej nie da rady. O bogowie. Moja Promotorka Ulubiona miała rok temu niejaką Agę W. i mnie, a na koniec już tylko mnie jedną. I spędzałam z nią przeciętnie osiem godzin dziennie pięć dni w tygodniu. Jak słyszę o promotorach, którzy swojego magistranta poznają na obronie, to się po prostu zdumiewam. Tak samo, jak słysze o magisterkach pisanych na zamówienie. Przecież to trzeba jakieś badania zrobić, nie? Po okiem promotora, prawda? Pomijając już to, że w moim zawodzie nie da się kupić pracy, bo po prostu nikt ze sprzedających się na tym nie zna. Właściwie wszyscy jesteśmy poza podejrzeniami. :) U mnie w labie nie tylko promotorka, ale też recenzent i wszyscy inni wiedzieli na bieżąco co robię, bo latałam z płytkami i chwaliłam się, jak mi ładnie wyrosło. Albo też płakałam w rękawy, szczególnie pani dr Irenie kochanej, że nie chce rosnąć, albo coś znowu zepsułam. Właśnie, nie ma to jak zespół mądryvh ludzi. Oni tam wszyscy pracowali nad swoimi ważnymi sprawami, ale magistrant mógł się z powodzeniem poczuć, jak jeden z nich. Każdy w tym labie zawsze był gotów porzucić swoje czary i pomóc na przykład szukać słoika z NaCl, który się zapodział. I nikt (no dobra, to zasługa Mojej Promotorki Ulubionej, która za mnie ręczyła, inni nie mieli tak dobrze) nigdy mi nie zabronił korzytać z ich bajecznie drogiego sprzętu. A cytowałam wam kiedyś reakcję MPU, jak popsułam czytnik do mikropłytek? "Oooo, tego jeszcze nie rozkręcałam :))))".

Na dobrą sprawę to, co się teraz w edukacji dzieje, jest mi bardzo na rękę. Zmniejsza się prawdopodobieństwo, że za kilka - kilkanaście lat jakiś młodszy specjalista pozbawi mnie ciężko zdobytej, dobrze płatnej pracy. I co mnie zresztą obchodzą ostrzeżenia mądrych ludzi, że wszystko dlatego, iż motłochem łatwiej się rzadzi. Może to ja będę rządzić?

sobota, 15 lipca 2006, nita_callahan

Polecane wpisy

  • Pogoda we Wrocławiu

    Też taką macie? Pół godziny błękitnego nieba, potem na horyzoncie pojawia się czarna chmura, która zbliża się z wielką prędkością, robi się ciemno, a z chmury l

  • Ela ma kota

    Pewna pani przyniosła do weterynarza na operację roczną kotkę, maine coona, a potem po nią nie wróciła. Zapytana przez telefon wyjaśniła, że kota już nie chce,

  • Grrrrówno

    Notkę niniejszą piszę w imieniu babci, która do niczego już dzisiaj nie jest zdolna. Wróciłam z zakupami, umyłam włosy, a ciągle jeszcze nie jestem zmęczona. Mi

Komentarze
2006/07/15 21:02:02
A ja tam mówię, że nie ma to, jak studiować prawo na UJ, gdzie człowiek jest dla większości wykładowców/ćwiczeniowców numerem jak w obozie koncentracyjnym:P Nic dziwnego zresztą, skoro na każdym roku jest 550 osób x2 (dzienni+ zaoczni)
-
2006/07/15 21:11:28
No właśnie, a nas zna po imieniu nawet pani w dziekanacie.
-
2006/07/17 16:17:11
Nie życzę Ci, abyś rządziła, bo to paskudne zajęcie. Lepiej, jeśli za rok-dwa spotkamy się na rynku wrocławskim i opowiesz o swojej dobrze płatnej pracy, w której Cię doceniają. Tego życzę, pani magister:)
P.S. Miałaś fajne studia na fajnym wydziale - tak powinno być.