CURRENT MOON
RSS
poniedziałek, 27 listopada 2006
Aaaargh...
Mam w pokoju komara! :/
21:25, nita_callahan
Link Komentarze (7) »
środa, 22 listopada 2006
Wcale mi nie jest przykro

Żałowałam przez pierwsze 5 minut, po wysłaniu posta na forum zaczęło mi przechodzić. Albo mam wysoki poziom serotoniny (fajnie) albo spycham negatywne doświadczenia do podświadomości (gorzej). W każdym razie teraz nic mnie to nie obchodzi, czuję się jeszcze odrobinę głupia, ale po prostu muszę się z tym przespać. Znajdę sobie lepszą pracę i w dodatku bliżej. Mam na to pół roku.
Właściwie cały żal, jaki teraz odczuwam, wynika z faktu, że pierwszy raz w życiu nie dostałam pracy, a drugi raz w życiu nie dostałam tego, czego chciałam. Nie jestem po prostu przyzwyczajona do porażek.

Kurde, wyszłam z pracy o 15:50. O 16:00 wysiadłam z tramwaju przed dworcem, gdzie godzinę czekałam na autobus, a drugą godzinę jechałam do domu. Jutro wracam pieszo.

Moja kurtka z Oszą za 40 zł jest świetna, bo idealnie nieprzemakalna. Samochód mnie dziś ochlapał (też pierwszy raz w życiu), bardzo porządnie, od stóp do głów, wodą z błotnistej kałuży. Wystarczyło wytrzeć się chusteczką i już jestem czysta. A spodnie mam czarne, więc i tak nie widać. :) Dzięki czemu dziś znów mogłam siedzieć w autobusie na podłodze i nikim się nie przejmować.

Muszę kupić nową żarówkę do lampki na biurku, bo mi się wczoraj spaliła. Włożyłam inny fason i jest przez to ciemno. W dodatku moja lampka wygląda teraz jak Darth Vader. :>

18:45, nita_callahan
Link Komentarze (8) »
wtorek, 21 listopada 2006
Puścili mnie dziś wcześniej :)

Bo musiałabym inaczej siedzieć do 19, a skoro nie chcieli, żebym siedziała, to nie miałam tym samym nic do roboty i mogłam sobie iść.

Może mają źle ustawiony ten monitor, bo oczy mnie od niego bolą, a przecież nie powinny od 21 calowego LCD. ;)

Poznałam dziś Dagmarę, która okazała się bardzo fajną i sympatyczą osobą, poza tym, ze faktycznie strasznie wszystkich ustawia. Najbardziej szefa, który potulnie wykonuje jej polecenia. ;) Potem wyłączyli prąd i mieliśmy głupawkę z tego powodu. Andrzej, ponoć wielki specjalista od blotów, największy na całym piętrze, powiedział przy śniadaniu, że jutro będzie robił elektroforezę i może mi pokazać. A jeszcze potem szef mnie strasznie przepraszał. Okazało się bowiem, że szafka na kurtkę wskazana przez niego jako niczyja, należy do jednej pani docent i Ewa przyleciała do mnie z krzykiem, że się wieszam w cudzych szafkach. Dodatkowo rycersko stanął w mojej obronie i wział całą winę na siebie. :) Zaczynam tych ludzi lubić coraz bardziej, a to dopiero drugi dzień.

Poznałam też Sylwię (wolontariuszkę) i Ulę (magistrantkę szefa), dziewczyny z Politechniki. Sylwia jest fajna, a Ula też robi fajna, jak się przy niej trochę powymądrzać. Dziewczę bowiem traktuje mnie z góry, wygłasza prawdy objawione i notorycznie myli "przynajmniej" z "bynajmniej". A o pracy jałowej nie słyszała chyba nigdy, jak jej te komórki nie porosną bakteriami, to jestem święta. Na szczęście akurat ja odowiadam za eksperymenty Sylwi, a za jej odpowiada szef, więc nie będę jej zwracać uwagi, zobaczymy, co będzie.

A teraz odnośnie przedstawicieli handlowych:
Tarkus, mój drogi cyniku. To, co napisał Lukas jest tylko po części prawdą. Praca zdecydowanej większośći przedstawicieli, szczególnie początkujących, polega na jeżdżeniu od przychodzni do przychodni, wpychania się bez kolejki (którą to kolejkę stanowią głównie stada wkurwionych emerytów) do lekarza, który wcale nie ma na to ochoty i przeważnie wyrzuca cię z gabinetu. To wszytsko wiem od kolegi z roku, który żyje szybko (żona, dwoje dzieci, studia no i praca, żeby utrzymać rodzinę), który właśnie na taką dorywczą robotę się zdecydował. I spotkałam go akurat w przychodni, kiedy był wyrzucany z gabinetu. I wierzę mu, bo przez 5 lat dał się poznać jako osoba wiarygodna i zrównoważona.
Dodatkowo ja akwizytorów leków nie lubię, nie lubiłam i lubić raczej nie będę. I nie w głowie mi zostać jednym z nich. I nie po to kończyłam studia, żeby sprzedawać cokolwiek, wręcz przeciwnie, kończyłam, żeby klonować geny, co robię właśnie teraz. A najważniejsze jest to, że nie nadaję się do kontaktów z ludźmi. I nie lubię tego. W tą ogromną kasę też nie wierzę. Howgh. :)

17:26, nita_callahan
Link Komentarze (5) »
poniedziałek, 20 listopada 2006
Pierwszy dzień

Kurde, wróciłam tak zmęczona, że walnęłam się spać i wstałam dopiero teraz. Nie zmęczyła mnie bynajmniej praca, tylko półtorej godziny stania w powrotnym autobusie. Kurew mać. Chyba szybciej byłoby pieszo i kręgosłup by tak nie bolał. Miałam cos napisać odnośnie komentarza Tarkusa w poprzedniej notce, ale nie mam siły myśleć, co to miało być.

Nawiasem mówiąc nigdy nie kupię sobie montitora LCD, chyba, że niesamowicie je ulepszą. Od smużenia forum bolą mnie oczy, a w ogóle na takim wielkim ekranie się gubię. ;)

Mój szef nadal sprawia wrażenie bardzo miłego człowieka. Pożyczył mi swój kubek na kawę. Potem Wojtek, też doktor, bardzo się namęczył, ale udało mu się otworzył mi saszetkę z kawą. Iza jest fajna, Ewa będzie w porządku, jak jej nie zacznę bałaganić w labie, Andrzej jest strasznie nieśmiały, ale trudno, a Daga podobno wrzeszczy, ale jej nie ma, bo siedzi w domu i pisze. W ogóle ze wszystkimi już jestem po imieniu, z szefem chyba też.

Jak to wszystko ogarnę, to zacznę więcej robić, bo za dużo dziś do zabawy nie miałam. Pracuje się tam dokładnie tak, jak mówiła Ela. Zespół siedzi przy kawie i rozmawia w stylu "No, to muszę się za coś wreszcie wziąć. Ale mi się nie chce..." Prof S. na moją skargę, że się nudzę odpowiedział: "Bo trzeba się nauczyć pracować spokojnie." To chyba ich motto. Zupełnie nie jestem do czegoś takiego przyzwyczajona, z moją promotorką zawsze się miało coś do zrobienia, a jak się nie miało, to się szło do domu.

I tyle na razie, bo mi się nie chce pisać nic więcej, idę spać.

19:46, nita_callahan
Link Komentarze (9) »
sobota, 18 listopada 2006
Rozdanie dyplomów

Przeżyłam i było całkiem miło. A nawet uroczyście, pomijając, że żaden z około 100 absolwentów w Auli (łącznie ze mną, niestety) nie umiał zaśpiewać "Gaudeamus...". Takie czasy. Ale poza tym miło usłyszeć "pani magister" przed swoim nazwiskiem, a prof. W. w tej zielonej todze i birecie wyglądał zabójczo. :)))

Z całego roku przybyło na rozdanie tylko 11 osób, szkoda, bo miałam nadzieję, że spotkam ich więcej. Wygląda na to, że wszyscy, którzy zamiast na doktorat poszli do pracy, pracują w handlu albo czymś podobnym. Paula, na stażu w Hasco Lek, odpowiada za kontakty z dostawcami. Andrzej jest przedstawicielem handlowym jakiejś firmy produkującej odczynniki. I tak dalej. Zważywszy, że jako jedyna z nich będę pracować w labie, tak, jak zawsze chciałam, powinnam chyba być zadowolona. :)

17:30, nita_callahan
Link Komentarze (7) »
czwartek, 16 listopada 2006
Hau hau hau
Odszczekuję wszystko, co mówiłam o technikach NLP. To działa. Wczoraj na szkoleniu ćwiczyłam wzmocnienie motywacji na przykładzie pierwszego dnia stażu, którego się bałam i bardzo nie chciało mi się go zaczynać w poniedziałek, więc myślałam o tym dniu ze strachem. Samą technikę programowania podświadomej motywacji pominę, jak ktoś będzie chciał, to pokażę. Istotne w tej chwili jest to, że technika zadziałała. Niedawno pomyślałam znów o poniedziałku i odkryłam, że już się nie mogę doczekać. No bo: pierwszy dzień w pracy, wszyscy będą dla mnie tacy mili, będą mi wszystko pokazywać, a ja nie będę jeszcze nic robić poza piciem kawy i oglądaniem swoich przyszłych narzędzi pracy, ale zajebiście. :D
Coś mi się w głowę stało, normalnie. :]
17:15, nita_callahan
Link Komentarze (8) »
wtorek, 14 listopada 2006
List do złotej rybki, czyli pomęczcie się razem ze mną ;)

Ale debilizm, teraz przez półtorej godziny będę tu siedzieć i pisać nie wiadomo co. Dokładnie wiedziałam, co napiszę, ale potem pani psycholog kazała zamknąć oczy i walnęła nam jakąś hipnotyzującą gadkę na zrelaksowanie (głosem pani mówiącej przystanki w autobusach albo metrze) i przez ten czas wszystko zapomniałam, a nie chce mi się tego układać w głowie drugi raz. Przestałam jej zresztą słuchać po paru minutach, bo czułam, że zasypiam. Mam dziś niskie ciśnienie widocznie i nie chciałam zlecieć z krzesła.

Tym samym teraz, zamiast pisać plan swojej przyszłości na następne 5 lat (dokładnie rozpisany co, jak i w którym roku chcę osiągnąć) tworzę niniejszą notkę. Pani psycholog twierdzi, że plan jest dla nas i możemy pisać w nim najintymniejsze szczegóły, bo ona nie będzie tego czytać. Jeśli znów kłamała i potem zażąda ode mnie tej kartki, to dostanie w ryj.

Zapamiętać: za dzisiejszy dzień szkolenia zarobię 7 zł. Dla tych 7 zł wytrzymam. To cel, który jak ona sama twierdzi należy widzieć przed sobą wyraźnie i w kolorze. Cel cząstkowy, tak, wytrzymam.

Kawę już wypiłam, więc trzeba pisać dalej. A teraz przez parę minut pogapię się w tablicę, niech to wygląda, jakbym się zastanawiała.

Napiszę wam jeszcze o Kubusiu puchatku, ale to już osobno, w notce, nie na kartce, bo ręka mnie boli od długopisu. Dawno nie pisałam ręcznie. Puchatku z dużej. Jezu, co za nudy. Chętnie bym popatrzyła na zegarek, ale trochę głupio. Durna baba otworzyła okno. Jeśli zmarznę, to nie przejmując się nikim założę kurtkę, a co.

Wcześniej jeszcze nam tłumaczyła, że rano należy jeść śniadanie i żeby jeść żółty ser, bo okazało się, że on zawiera więcej wapnia niż biały. Komu się okazało, temu okazało, ja wiem o tym od dawna i ze studiów. Jeśli jest ciekawa przyczyn tego fenomenu, to mogę jej wytłumaczyć. :P

Nie no, trochę przesadzam. Ona opowiada całkiem ciekawe rzeczy, przeważnie oczywiste, ale nie zawsze i w fajny sposób. Nic do niej nie mam, tylko tamtych głupot mi się nie chce pisać. Teraz znowu trochę poudaję, że się zastanawiam. Laska siedzi nad laptopem, więc spróbuję niepostrzeżenie zerknąć na zegarek.

15:58, o bogowie. A będę tu do 19:00 najmarniej. Trzeba Asi po powrocie sprawdzić te oferty dostępu do netu u różnych operatorów, żebym nie zapomniała.

Szkoda, że nie wiem, kiedy zaczęłam pisać. Przynajmniej bym wiedziała, kiedy ona da mi spokój. Na oko minęło tak z 5 minut.

Może się jednak złamać i zacząć pisać ten list do złotej rybki? Tak z nudów? Ale nie, ten zeszyt okazał się być pełen notatek z enzymologii, poczytam sobie.

Coś mi się zdaje, że jak wrócę, to nie będzie mi się chciało tych bzdur przepisywać do bloga. :]

Zacznę pisać lewą ręką, będzie dłużej trwało. Półtorej godziny, bogowie... Ona chyba specjalnie wymyśliła tyle czasu, żeby każdy oporny się w końcu złamał i napisał.

Przeczytam od początku co napisałam, to może zająć chwilę czasu.

Przeczytałam, i co dalej? Popatrzę trochę w tablicę. Zimno mi. Nie chce mi się wstawać po kurtkę i przeciskać przez całą salę do wieszaka. A nie poproszę jej, żeby zamknęła okno, bo mam taki dziwny charakter. Narysuję kwiatka. I drzewko. A teraz pieska. I powymyślam tytuł dla tej notki.

Twardym trza być, prawda? Jejku, ona ma laptopa, ja też chcę teraz siedzieć przed kompem!!!

Rany, ależ to będzie prześlicznie blogowa notka! :]

Minęło około 25 minut. Zostało 75, jeżeli dobrze liczę. Eee, 65. Tak, 65. :) Nigdy nie byłam dobra w liczeniu.

Musze sobie kupić zeszyt, ten miał służyć za dziennik laboratoryjny w PANie, ale teraz z przodu ma enzymologię, a z tyłu ten tekst, więc już po nim.

Ciekawa jestem, czy tylko ja tu wykazuję taką niesubordynację. Zaczynam mieć wyrzuty sumienia. No ale litości, takie rzeczy to ja pisywałam w pamiętniku będąc w podstawówce. Albo, na wzór Emilki ze Srebrnego Nowiu, pisałam do siebie listy do otwarcia za 10 lat. Nawet mam jeden taki w szufladzie, ciekawe, co tam będzie. Chcę do domu. Minęło pół godziny. Chce mi się siku po kawie.

Szkoda, że nie włożyłam tu sobie instrukcji do DLR, mogłabym niepostrzeżenie poczytać. Narysuję kwiatka, tym razem tulipanka, bo tamto była stokrotka.

Jedna dziewczyna, Ala, właśnie wychodzi, bo się umówiła do lekarza. Szczęściara. A za mną kosmetyczka, zapomniałam imienia, robi kawę i hałasuje czajnikiem elektrycznym.

Zaraz po tym będziemy się uczyć pisać CV i listy motywacyjne, już się nie mogę doczekać.

Poszłabym siku, ale się boję te wypociny zostawić bez nadzoru. Wytrzymam do przerwy, na pewno po tym jakaś będzie.

Nudzicie się? Bo ja bardzo. A dalej jest pewnie gorzej.

Ciemno się zrobiło. Ciekawe, co słychać u Cintryjki. Mam nadzieję, że nic śmiertelnego.

A jutro mam na 8:00, znów musze wstać o 6:00, żeby się przebić przez korki.

Kto doczyta do końca, temu napiszę o Kubusiu Puchatku. :) Choć ostrzegam, że to nic niezwykłego, tylko fajna interpretacja.

Magda koło mnie grzecznie pisze plan i jest ciągle na roku 2011. Bo pisze się od końca, żeby mierzyć siły na zamiary, tzn. nie planować według dzisiejszych możliwości, tylko mieć cel i pod jego kątem myśleć o wszystkim innym. Podobno strategia Billa Gatesa i jemu podobnych. Pomysł znakomity, ale pisać i tak nie będę, bo nie mam ochoty.

Jeszcze 20 minut i minie godzina. Idę do kibla.

Wróciłam. Nudzi mi się. 16:45. Burczy mi w brzuchu. W torbie mam batonika, zjem za pół godziny.

Ok, nudzę się okropnie, ale już przestaję pisać. Tylko jeszcze, że się skaleczyłam kartką w kciuk, chyba wczoraj. Wygląda to strasznie, mam nadzieję, że się zagoi, a nie skończy amputacją ręki. :]

Jest 17:00 wg mojego zegarka, czyli 16:50 obiektywnie. Więcej nie piszę, najwyżej jej powiem, że już skończyłam.

Za 4 minuty przerwa!!!

Alleluja, idę jeść! :D

No, to by było na tyle. A teraz o Kubusiu. Otóż postacie w nim, jak dowiedziałam się wczoraj, przedstawiają idealnie obraz czterech typów osobowości:
Tygrysek - sangwinik
Kłapouchy - melancholik
Puchatek - flegmatyk
Królik - choleryk
Jakby ktoś miał kiedyś problemy z określeniem typu, to wystarczy sobie porównać w "Kubusiem Puchatkiem". Tylko z ksiązką, nie z filmem. Dodatkowo Milne miał genialny zmysł obserwacji jeśli chodzi o zaburzenia emocjonalne:
Kłapouchy - depresja
Prosiaczek - neurotyk
Puchatek- autyzm
Kangurzątko - ADHD

22:08, nita_callahan
Link Komentarze (12) »
poniedziałek, 13 listopada 2006
Szkolenia dzień pierwszy...

...przeżyłam. Skutkiem czego okropnie mnie boli głowa, bo wstałam o szóstej, potem się trochę denerwowałam jak zwykle, a potem nie miałam kawy, więc sie odwodniłam i ciśnienie mi spadło. Teraz już się czuję lepiej i wiem, żeby na jutro sobie Nescafe 3 w 1 kupić.

Pani psycholog (jejku, zastanawiałam się, kogo ona mi tak strasznie przypomina i wreszcie wiem: Madzika! Ale Madzik i tak jest fajniejsza, bo pisze ciekawe książki :D) nie powiedziała nic, czego bym nie wiedziała wcześniej. Wmawiam sobie, że dobrze raz na jakiś czas dowiedzieć się o sobie od kogoś rzeczy oczywistych (w końcu chyba po to ludzie chodzą do psychologów, bo innej przyczyny nie widzę), ale tylko sobie wmawiam. Wcześniej wiedziałam, jaki mam typ osobowości i że się nie nadaję na szefa, za to do pracy w labie znakomicie, a pracy już od lipca szukam dokładnie tak, jak ona radzi. Nie potrzebne mi to szkolenie do niczego, całe szczęście, że mi za nie płacą.

Jedyną sensowną informacją, jaką wyniosłam z dzisiejszego dnia było to, żeby na rozkręcenie własnego interesu nie brać kredytu, bo lepiej wyjechać na 4 miesiące popracować na zmywaku i potem już inwestować swoje. Inna rzecz, że niewiele mi się to przyda, bo zakładać biznesu nie zamierzam.

15:57, nita_callahan
Link Komentarze (1) »
piątek, 10 listopada 2006
Dobre wiadomości

Pierwsza: Za staż netto będę dostawać 470 zł, czyli o 10 więcej, niż mówili ostatnio, a o 28 więcej, niż wyszło z moich obliczeń.

Druga: Za głupie szkolenie też mi zapłacą, 7 zł dziennie. Wypłatę dostanę 14 grudnia, razem za szkolenie i pierwszy miesiąc stażu.

Trzecia: Głupie szkolenie będzie się odbywać przy ulicy Biskupiej, czyli w okolicach Rynku, gdzie bez problemu mogę dojechac autobusem, na który mam wykupiony miesięczny bilet.

Czwarta: Nie muszę im koniecznie w piątek dostarczać zaświadczenia o ukończeniu szkolenia, chyba, że będzie mi się chciało. Mogę to zrobić w maju przy okazji rozliczania się ze stażu.

:)

14:21, nita_callahan
Link Komentarze (8) »
czwartek, 09 listopada 2006
magister Joanka czyli dzień jak co dzień

Postanowiłam dziś oddać uczelni legitymację, bo przyszło mi do głowy, że przed osiemnastym muszę się całkowicie rozliczyć, inaczej nie dadzą mi tego dyplomu. :)

Z rana (tak koło jedenastej) pojechałam jednak do Urzędu Pracy, gdzie byłam umówiona na załatwianie dalszych formalności związanych ze stażem. Tam pani wręczyła mi skierowanie i kazała z nim pojechać do PANu po pieczątkę, a następnie wrócić. Ewentualnie pozwoliła wrócić następnego dnia, gdybym już dziś nie zdążyła. Więc spoko, pojadę tam jutro i przy okazji odbierania skierowania na szkolenie oddam jej świstek.

W PANie załatwiłam się szybko, bo pani kadrowa była obecna i chętnie mnie obsłużyła. Musiałam tylko sama pobiec po podpis do jednego profesora pełniącego obowiązki dyrektora Instytutu, ale on też nie robił problemów (tylko miny, ale się nie przejęłam).  Pani kadrowa pocieszyła mnie, że wcale nie jestem rekordzistką w długości załatwiania stażu, bo mają na przykład dziewczynę ze Świdnicy, której staż załatwia tamtejszy PUP i która czeka już czwarty miesiąc. Super, ja czekam niecałe trzy. ;) Wyszłam stamtad o trzynastej i postanowiłam zdążyć jeszcze do dziekanatu. I udało się, droga zajęła mi niecałe pół godziny.

W dziekanacie oddałam obiegówkę i dostałam w zamian odpisy dyplomu, suplementy do dyplomu, świadectwo maturalne, indeks i różne zdjęcia, które mieli w dokumentach. A, i jeszcze ostęplowaną "anulowano" legitymację na pamiątkę. Tym samym moja uczelnia nie ma już ze mną nic wspólnego.
Trochę się wkurzyłam, bo widzę, że w suplemencie jest błąd (ucięty w połowie tytuł mojej magisterki), który poprawiłam autoryzując suplement, a mimo to głupie baby poprawki nie uwzględniły. Nito, kłócić się już nie będę, a suplementu nikt nie będzie czytał. Mam nadzieję, że nie będzie, bo mam tam także ocenę z obrony. :]

Po wszystkim wróciłam sobie do domu, wyszłam z psem, wypuściłam psa Nataszy, a teraz piję kawę i zajadam kaki. :)

Aha, przez całą drogę beztrosko korzystałam z komunikacji miejskiej, bez względu na to, w którą stronę i czym jechałam. :]

15:58, nita_callahan
Link Komentarze (9) »