CURRENT MOON
RSS
sobota, 18 sierpnia 2007
Jak ja lubię dobrych ludzi, którzy przynoszą mi jedzenie :)

Znajome babci mają działki i same już nie wiedzą, co robić z nadmiarem owoców. Od rana wzbogaciłam się o arbuza (niedobry, więc robimy z niego konfiturę), dużo śliwek (na razie leżą, a ja je jem), dużo gruszek (na razie leżą, a ja jem te, które już się nadają do jedzenia) i dużo jeżyn (zjadłam ile mogłam, a z reszty robimy sok).

Mniam. :)

A swoją drogą, też bym chciała działkę, albo chociaż malutki ogródeczek. Fajnie jest grzebać w ziemi, oglądać robaczki, wylegiwać się wśród zieleni, a w końcu jeść owoce. :)

20:50, nita_callahan
Link Komentarze (10) »
piątek, 17 sierpnia 2007
Miłość to nie kontrakt

Najmądrzejsze zdanie z najmądrzejszej książki Remarque'a dedykuję całej waszej czwórce. :* Trzymajcie sie wszyscy.

Pozwólcie jeszcze na komentarz, skoro na waszych blogach nie można: Czy za późno? Może, ale przecież to się mogło stać później. Po ślubach byłoby jeszcze trudniej.

Obiecuję więcej się w tej sprawie nie wypowiadać i nie komentować ewentualnych komentarzy pod tym wpisem. :)

18:13, nita_callahan
Link Dodaj komentarz »
środa, 15 sierpnia 2007
Powtarzam sobie Rzym

I dwie rzeczy zaczynają mi nie pasować.

Po pierwsze: żona Vorenusa ma dziecko ze szwagrem, tak? A siostra jest z nią w świetnych stosunkach, pomaga finansowo, razem chodzi na targ (no bo były razem, kiedy Vorenus ją zobaczył po powrocie z wojny), sceny zaczyna robić dopiero, kiedy siostra chce zerwać z kochankiem.

Po drugie: żona Vorenusa karmi dziecko piersią. Ja rozumiem, że rzymski legionista nie jest rozgarnięty w sprawach niewieścich, a w łóżku o czym innym myśli, ale czy naprawdę nie zauważył żadnych zmian na cyckach swojej żony? Poza tym czy żaden z sąsiadów nie widział, kto nosił ciążę? I przez pięć (z grubsza) lat nie znalazł się nikt, kto by doniósł? I ten narzeczony córki tak łatwo dał się przekonać, by płaszczyć się przez Vorenusem ryzykując prawie życie, przyjmując cudze dziecko za swoje? Tym bardziej, że w końcu się z nią nie ożenił, więc chyba nie można tego tłumaczyć wielką miłością...

A notkę piszę tu, bo do tematu o serialach nie można się dostać. :/

18:40, nita_callahan
Link Komentarze (7) »
poniedziałek, 13 sierpnia 2007
Forum umarło

A przynajmniej jest w agonii. Nie sądziłam, że kiedyś to powiem, ale mnie też się odechciewa tam pisać, kiedy przed dwa dni nie mogę się nawet zalogować. Zresztą, wszyscy inni, których chciałabym czytać, nie piszą, bo też wcale im się nie chce walczyć z systemem. A ci, którzy powinni się tym zająć z racji pełnionej funkcji, mają sprawę głęboko. Widcznie im też się znudziło. Szkoda.

20:41, nita_callahan
Link Komentarze (17) »
Piszę, bo się uduszę
Notka powstaje w WordPAdzie, albowiem net mi padł i nie wstaje, a ja nie mogę już wytrzymać. Tyle rzeczy mam do napisania.
Przyszedł mail od Godryka w sprawie Polconu i chcę się z Tarka ponabijać. Takoż jeszcze raz  pogadać z Cintryjką w sprawie noclegów. ;)
Przyszedł mail od dziewczyn poznanych na kursie z PUPu i chcę odpisać, co słychać u mnie.
Przyszło powiadomienie, że zarejestrowałam się na jednym forum i potrzebuję tam pilnie o coś spytać.
Chcę sobie wstawić w opis na gg jakieś zdanie wyrażające radość z powodu dymisji Giertycha.
Chcę zobaczyć, czy ktoś nowy pojawił się na mojej liście znajomych z naszej-klasy.
Chcę zobaczyć, co ludzie napisali na Forum i blogach i czy są jakies nowe komentarze u mnie.
Skończyłam "Trzynastego anioła" i chcę napisać, co o nim myślę, póki mam w głowie świeże wrażenia. Potem już może mi nie wyjść.
Chcę pograć w pasjansa.
Kurde, to nie jest uzależnienie. To potrzeba wykonania normalnych, codziennych czynności, którą mi odebrano. Grrr...
19:18, nita_callahan
Link Komentarze (1) »
sobota, 11 sierpnia 2007
Przyznaję się

Jestem złodziejką.

Po zmroku oraz przed świtem (jeśli wstanę) chodzę i kradnę sąsiadom gruszki z ogrodów. Nigdy nie przypuszczałam, że coś komuś ukradnę. Tym bardziej nigdy nie przypuszczałam, że to takie miłe uczucie, taki malutki przypływ adrenalinki.

Wczoraj mi się nawet przyśniło: ciepła, jasna noc, psychodeliczne cienie, a ja zbieram gruszki z trawnika wielkiego ukwieconego ogrodu chowając się przed strażnikami za krzakami róż. Te krzaki róż to ani chybi wpływ czytanego przed snem "13 anioła " :))

Na swoje usprawiedliwienie mam następujące rzeczy:

  1. Od ś.p. właścicielki pierwszego ogródka miałam dożywotnie zezwolenie na zbieranie gruszek. Dwa lata temu umarła, dom i ogród stały puste, zeszłego lata więc przynosiłam do domu po dwie siaty gruszek rano i wieczorem. W tym roku mieszkanie zostało odremontowane, żywopłot przycięty i dalej nie wiem. Okna pootwierane całą dobę, światła pogaszone, gruszek nikt nie zbiera. Więc folguję swoim żądzom, tylko po ciemku, żeby jednak nie zostać przyłapaną na kradzieży.
  2. Właściciele drugiego ogródka, ci od hałasującej klimatyzacji i kotów lejących na wycieraczki, jakoś nie lubią gruszek. Ich całe zaangażowanie w zbiory ogranicza się do postawienia w kącie dużego worka, do którego raz na tydzień wrzucają zgniłki. A trzeba wam wiedzieć, ze ich gruszki są nie byle jakie. Największa, jaką trafiłam, ważyła 400 g. Tutaj już uważam, bo kradnąc jestem widoczna jak na dłoni przez okna, więc tylko chwytam jedną, dwie, trzy lub cztery najbliższe gruchy i uciekam.
21:29, nita_callahan
Link Komentarze (3) »
czwartek, 09 sierpnia 2007
Jaki jest rodzaj żeński dla słowa "bucefał"?

Zen, pamiętać o zen...

Jeszcze jutro. Jeśli jutro nie wyrzuci mnie z pracy albo ja jej nie zabiję, to dalej będzie już z górki i nasze wzajemne kontakty wrócą do normy.

18:19, nita_callahan
Link Komentarze (5) »
środa, 08 sierpnia 2007
Na wszystkich bogów Hadesu, kiedyś ją uduszę

Moja szefowa podniosła mi dziś ciśnienie podobnie, jak sędzia K. Cintryjce. Albowiem Cintryjka, zapewne z racji młodego wieku, nie jest przyzwyczajona, żeby mówiono do niej takim tonem, natomiast ja zdążyłam się odzwyczaić przez te kilka tygodni i straciłam czujność.

Zaczęło się od tego, że jeden pieprzony fragmencik DNA, który się nazywa HMGBI 5'UTR, za cholerę nie chce się trawić enzymem. Kupiłyśmy tego enzymu zapas, używam go w dużych ilościach, a dalej wychodzą same heterozygoty. Dzikie, jeśli jakieś są, to tylko hipotetyczne, szefowa w nie nie wierzy. Ja dla odmiany wierzę we wszystkie dzikusy i mutanty, niedaję głowy natomiast za żadną heterozygotę, bo każda może być niedotrawionym dzikusem.
Ona, co niezwykłe, uważa to za skutek niespecyficznego PCRu, który, co jeszcze bardziej niezwykłe, nie wynika z mojej winy, tylko z mało specyficznego primera, który namnaża jakiś inny, podobny gen, który to gen wygląda jak nasz, a nie chce się trawić i pozostaje w postaci tego górnego prążka.
A ja, jak to ja. Dałam się przekonać do winy PCRu, bo digest z kontrolnej dzikiej próbki, którą namnażałam kiedy indziej, wychodzi jak trzeba. Znaczy - enzym jest w porządku, ja też. Natomiast co do powodów niespecyficznego PCRu, miałam dziś mnóstwo teorii. Na czele z tą, że zababrałam sobie coś (wodę, odczynniki, pipety, rękawiczki) mutantem i stąd ten zmutowany prążek przenosi sie do każdej mieszanej próbki. Względnie sama jestem mutantem i pluję/kicham/kaszlę/wsadzam paluchy do probówek.

Tyle tytułem wstępu. :)

Żeby sprawdzić swoje podejrzenia postanowiłam zrobić PCR z wodą zamiast DNA i zobaczyć, czy coś wyjdzie (wyszłoby, gdybym miała cokolwiek zababrane DNA). Za ten pomysł usłyszałam nawet pochwałę ("Słuszna uwaga, pani Asiu"). PCR zrobiłam i o 15:30 stwierdziłam, że jeszcze zdążę go sprawdzić. O 15:55 zrobiłam zdjęcie żelu, na którym były dwa śliczne prążki (z dwóch sprawdzanych próbek) i cztery puste miejsca z PCRów z wody. Na dole żelu były jakieś smieci, ale uważam, że nie warto się nimi przejmować i mam na to tyle samo argumentów, ile miała moja szefowa na poparcie tezy, że jednak należy. Ponieważ chciałam zdążyć na tramwaj o 16:12, pobiegłam jej pokazać zdjęcie i weszłam do pokoju ze słowami "No, przynajmniej jedno już wiem". 
I to był błąd. Zbyt dużą wykazałam pewność, zeby mogła to tak zostawić. Nagle zmieniła zdanie o 180 stopni i powiedziała, że śmieci na dole żelu dowodzą, że jednak mam coś zabrudzone. Wstała od komputera i poszła do labu obejrzać moje pipety. Zmieniłyśmy wodę w mojej butelce, glicerol nie, bo za drogi - 5 minut monologu o tym, ile kosztuje. Następne 15 o działaniu filterków w pipetach i pytanie, czemu ten jeden wyleciał. Kolejne 20 o krawiectwie - rozwinięcie przysłowia "krawiec kraje...", które chyba jej się pomyliło ze "złej baletnicy...", kiedy się poskarżyłam, że mi ten filterek wypada często.
To słuchanie o maszynach do szycia, igłach i falbanach rozwaliło mnie doszczętnie. Poddałam się. Potem zaczęła krytykować i pouczać, czym już tylko bardziej mnie wkurzała, ale cytować tego nie będę, żeby się znowu nie denerwować.
Jutro razem będziemy myć moje pipety i zmieniać filterki. Na tramwaj, jak się domyślacie, nie zdążyłam.

20:16, nita_callahan
Link Komentarze (2) »
sobota, 04 sierpnia 2007
Szczyt kretyństwa?

Kupić jakieś homeopatyczne gówno za 30 zł i przeczytać ulotkę podarłszy uprzednio paragon. Grrr...

A do lekarza - półgłówka, który mi to zapisał, więcej nie pójdę. Drugi szczyt kretyństwa: nie pamiętam, jak się nazywał, więc nie wiem, kogo unikać.

Na szczęście w aptece przyjęli zwrot na podstawie podartego paragonu. :)

13:09, nita_callahan
Link Komentarze (4) »
czwartek, 02 sierpnia 2007
Nie jestem, do ciężkiej cholery, pracownikiem administracyjnym!

Szefowa pojechała sobie do mamy, w środku dnia, wróci w poniedziałek, a mnie zostawiła z całym tym bałaganem.

Mam zanieść dyrektorowi W. do podpisu zamówienie na primery. Dyrektor W. siedzi następne drzwi za panią personalną. Ale jest na urlopie, zastępuje go chyba pan I., który siedzi zaraz za zaopatrzeniem. Mam jutro iść i sprawdzić, czy to on, a jak nie on, to znaleźć kogoś, kto podpisze. Bo ona już dziś nie zdążyła.
Podpisane zamówienie mam włożyć w książkę, a książkę zanieść do sekretariatu. Albo lepiej od razu do dyrektora S., a gdyby... Ale nie, w dzisiejszych czasach nikt mnie nie będzie opieprzał. Mam zajrzeć przez drzwi, czy nie ma tam ważnej narady i zapytać, czy mogę zostawić ksiązkę do podpisu.
A pan Janek jest roztrzepany i zapomniał przyjść po tę fakturę, więc jak będę jutro szła, to mam ją po drodze zanieść pani Eli.
Mam się zalogowac do IBB i wysłać elektroniczne zamówienie na primery. Problem w tym, że ona zapomniała hasła, więc mam założyć nowe konto. Nie da się? No to zadzwonić jutro, tu mam na karteczce różne numery telefonów, i powiedzieć, żeby zmienili hasło.
Miłego weekendu, dziękuję, pani Asiu, do widzeeeniaaaaa.

Ufff...

Boże, jak ja nienawidzę załatwiać. Wiem, gdzie jest pani Ela, ta od faktury. Pana I. zapytam, czy to on, a jak nie on, to trudno. Książkę zostawię w sekretariacie i niech mi da spokój. Najgorzej będzie z tym dzwonieniem. Nawet, jeśli przełamię opory i zadzwonię, nawet, jeśli trafię na kompetentną osobę, to jak sobie to wyobrażacie? Powiem: "Pani F. zapomniała hasła do swojego konta, a jest teraz na urlopie, proszę mi to hasło podać"?
Po prostu założę inne kontro, tylko muszę pokombinować z literkami w tytule, bo nazwa konta ma mieć 6 liter, a to tyle, co jej nazwisko. Muszę wymyślić jakiś zlepek liter, tylko taki, żeby się broń Boże nie obraziła.

I jednak nie pójdę w tę sobotę do pracy. Owszem, wpaść na chwilę muszę w celu zastopowania digestów, ale nie przyjdę na osiem godzin. Albowiem nie zdążyłam z nią ustalić, że przyjdę sama, więc może się okazać, ze nie przyjmie tego dnia do wiadomości i każe mi odpracowywać jeszcze raz.

18:33, nita_callahan
Link Komentarze (3) »