Poszłam na wykład na Tamkę, żeby dowiedzieć się jednej ważnej rzeczy. Nie dowiedziałam się, bo po wykładzie stchórzyłam, nie zaczepiłam nikogo i uciekłam. Nie bardzo wiem, jak się tego czegoś do jutra dowiedzieć, żeby sensownie przedstawić sprawę szefowej.
Tamka po remoncie wygląda jakoś obco, niemojo. Te pancerne drzwi za każdym zakrętem zaciemniają korytarze, a prof. Z przechadzajaca się z miną władcy, chociaż ją bardzo lubię, dotkliwie mi uświadamia rozmiar zaszłych tam zmian.
Wróciłam do domu o siódmej, trochę głodna. Czekała na mnie zupa o smaku rzygów, czyli pomidorowa, a na drugie breja z ziemniaków i wołowiny zwana szumnie zapiekanką. Całe dzieciństwo nie mogłam zrozumieć, czemu inni tak lubią zapiekanki, aż pojęłam, że taką robią tylko u mnie w domu.
Ale tej towarzyszy grad wielkości M&Msów. Zniszczył mi pelargonie na balkonie i pewnie zatłukł kwiaty na drzewach owocowych. Poza tym widok białych dachów naprawdę niedługo zacznie działać na mnie traumatycznie.
No i, last but zdecydowanie not least, właśnie się okazało, że dach przecieka. Woda leje się po ścianie mojego pokoju wsiąkając w narzutę na łóżku. :/
Odkąd pamiętam, Natasza zawsze była przeciwna wszelkim aktom obywatelskim takim jak niedeptanie trawników czy odkręcanie wyrzucanych butelek. Była też nastawiona anty wszelkim przejawom przyswajania wiedzy. Nigdy w życiu nie przeczytała żadnej książki z własnej woli. Wyrzucała papierki po cukierkach tam, gdzie akurat stała, argumentując: "Niech ONI się martwią". Wiecie, typ rozpieszczonego dziecka/nastolatki, która wszystko ma w dupie poza własną wygodą. Od dwóch lat Natasza studiuje ochronę środowiska, całkiem przypadkiem, po prostu tam się dostała i nigdzie indziej. Zbiera zużyte baterie, segreguje śmieci, wyciąga z kontaktu niepotrzebne wtyczki i pilnuje, żeby rodzina nie przerywała przedwcześnie kuracji antybiotykowych. A kiedy niedawno zakrzyknęłam: "Patrz, mlecze kwitną!", usłyszałam w odpowiedzi: "To nie są żadne mlecze". :P
Jakiś facet wpadł pod tramwaj, którym wracałam (nawet nic mu się nie stało, tylko głowę sobie rozbił) i przez niego stałam dwadzieścia minut na przystanku bez wiaty. Kurtka przemokła do nitki, więc teraz optymistycznie mam nadzieję, że jej się jednak nic nie stanie. Bo tej parasolki jednak nie pożyczyłam, głupia ja. :/
Jechałam w sumie czterema tramwajami, a że się przesiadałam pod Halą, to na pocieszenie kupiłam sobiedużo różnych winogron, granata i opuncję. Właśnie próbuję się dostać do granata, ale ciężko idzie, a winogrona mi w domu zabrali i pożarli. ;)
Siedzę i się smucę. Szefowej nie ma, nie przyszła dzisiaj. Za oknem pada. Wypiłam już dwie kawy, ale nie nabrałam przez to większej motywacji do pracy. Tarkus miał mi przywieźć "Hyperiona" jak przyjedzie na ślub brata, ale mnie olał, nawet nie napisał, że jest. Janusz powiedział mi dzisiaj "cześć" na korytarzu tak jakoś niechętnie. "Atrament" jest nudny jak cholera, ergo nie mam nic fajnego do czytania w domu. Nastroje w sam raz na tę pogodę, nie? Jejku, ależ leje, za oknem szara ściana deszczu. Chyba szefowa mi wybaczy, że sobie bez pytania pożyczę do jutra jej parasolkę? Nie mam innego wyjścia, zniszczenia mojej lisiej kurteczki bym nie przeżyła.
Po prostu za którymś razem nie udało mi się powstrzymać. Chodzą za mną te szczury przy każdej wizycie, dziś dwa razy go odkładałam, ale za trzecim razem, już przy kasie, uległam. To jest zysk z układania towaru strategicznie w kilku miejscach sklepu.
Dobrze, że dziś dopiero sobota, bo jakoś nie miałabym siły na poniedziałek. Położyłam się spać po powrocie i wstałam dopiero teraz.
Wirus na dysku jednak sie trzyma - objawów nie widać, ale dziś Kaspersky jeszcze raz go usunął - i to mnie trochę martwi. Trochę więcej niż trochę. Poza tym po włączeniu kompa zgłasza się Spybot z pytaniem, czy na pewno chcę zmienić pliki rejestru, jeden dotyczący Kaspersky'ego, a drugi jakiś rundll. Ponieważ tamto świństwo przy każdej okazji próbowało coś takiego modyfikować, podejrzewam, że to też ciągle jego sprawka.
Podpisałam się, jak ostatnia wieśniaczka, najpierw nazwiskiem, potem imieniem. I teraz mi wstyd. Przyszła do mnie delegacja z listą podpisów pod listem w sprawie żadania podwyżek, akurat mierzyłam stężenie DNA i nie miałam czasu się tej liście dokładnie przyjrzeć. Kazali podpisać, więc złożyłam podpis zerknąwszy tylko na ostatni. Tam najpierw było nazwisko, potem imię, a nie chciałam się wyłamywać z szeregu, jak to zwykle ja. Dziś dostałam maila z ostateczną wersją tego listu, do niego był dołączony skan listy podpisów i widzę, że ze wszystkich pracowników tylko dwie osoby podpisały się w ten sposób: ja i pani sprzątaczka nade mną. :P
Z innej beczki: słuchałam dziś w tramwaju rozmowy dwóch panieniek, jak wynikało z ich wcześniejszych słów, studentek Akademii Ekonomicznej (niedługo to będzie Uniwersytet Ekonomiczny :P). Panienki zastanawiały się, o co chodzi temu facetowi na bilboardzie i czy naprawdę liczy, że coś dostanie, bo jest podobny do prezydenta. I ile musiała go kosztować taka kampania. Doszły w końcu do wniosku, że przynajmniej stanie się sławny w towarzystwie...
Używam go dokładnie co dwa lata. Na pierwszym roku uczyłam się obsługi, na trzecim roku robiłam w nim dwa obrazki do pracy licencjackiej, na piątym jeden obrazek do magisterki, a teraz mam zrobić ilustracje do publikacji o p53. Czmu o tym piszę? Żeby się poskarżyć: za każdym razem muszę się tej potwornej kobyły uczyć od nowa, a to boli i wiesza mi komputer.