CURRENT MOON
RSS
niedziela, 11 listopada 2007
Ja mam normalną nerwicę

Przez moją babcię. Dlatego mnie boli i dlatego wszystko.

:/

19:38, nita_callahan
Link Dodaj komentarz »
Śnieżyca, śnieżyca, ty...

No zobaczcie, co się teraz dzieje we Wrocławiu:

Widok na podwórko z mojego okna. Nigdy nie nastraja optymistycznie między październikiem a kwietniem, ale teraz szczególnie może przyprawić o depresję. :(

Edit: już jest tak:

W dodatku UPS mi się popsuł. ;(

13:01, nita_callahan
Link Komentarze (1) »
piątek, 09 listopada 2007
O, no i teraz mi dobrze

Siedzę sobie przy własnym kompie, od którego nikt nie próbuje mnie odpędzić, w polarku i osiołkach, więc mi ciepło,piję sok winogronowy, jem chipsy bekonowe, bo skończyłam cebulowe, a w kolejce czeka jeszcze czekolada. I kawa, gdyby mi się zachciało siąść do pisania, ale w tej chwili nie mam w planach nic poza Polityką/książką, wanną i spaniem. Jest piątek. Nawet ból głowy powoli mija, a brzuch mnie nie boli, odkąd wyszłam z pracy. :)

18:08, nita_callahan
Link Dodaj komentarz »
poniedziałek, 05 listopada 2007
No i dlaczego mnie boli?

(uwaga, będzie epatowanie flakami i golizną)

Wedle wszelkich dostępnych metod diagnostycznych jestem zdrowa jak koń. Dostałam jeszcze skierowanie do gastrologa, ale powoli zaczynam mieć dość chodzenia do lekarzy. Traci się na to stanowczo za dużo czasu.

Dowiedziałam się tylko, że mam dziwne jelita. Najpierw kolonoskopia się nie udała, bo mam za ostry zakręt między końcowym odcinkiem jelita a okrężnicą. Jedyne co lekarz mógł zrobić, to wziąć próbkę na hist-pat z jakiegoś tam zaczerwienienia, ale z tego też nic nie wyszło, bo odebrałam dziś wynik i nie mam nowotworu. :P Dzisiejsze prześwietlenie również nie wykazało zmian patologicznych, poza tą, iż na końcu (tym dalszym od tyłka), tam, gdzie się łączy z jelitem cienkim i gdzie u normalnych ludzi jest wyrostek, też mam zakręt godny włoskiej autostrady. Okolice wyrostka u mnie są w miednicy, prawie w pachwinie. Tam, gdzie mnie boli. :P Lekarz powiedział, że może dlatego właśnie mnie boli, wystarczy, że się zdenerwuję albo zjem coś cieżkostrawnego. No może. Ale z drugiej strony chirurg określił to mianem "anomalii rozwojowej", więc czemu boli mnie dopiero teraz, a nie od zawsze?

A co do golizny: zauważyłam, paradując ostatnio z gołym tyłkiem przed stadami lekarzy i pielęgniarzy obojga płci, że oni się tym przejmują dużo bardziej ode mnie. Przepraszają za niewygodę, odwracają wzrok i na wyścigi szukają ręczników i prześcieradełek, którymi mogłabym się okryć. Albo mam brzydki tyłek (nieprawda, mam ładny) i oni przesadnie bronią się przed tym widokiem, albo mnie brakuje poczucia przyzwoitości. Chodzenie bez majtek wcale mi nie przeszkadza. ;)

19:29, nita_callahan
Link Komentarze (12) »
czwartek, 01 listopada 2007
Nowy komputer

To prawie jak nowe ciało (bo ja teraz "Modyfikowany węgiel" czytam...). Od początku nie wzbudza zaufania i sporo pracy będzie wymagało ustawienie wszystkiego tak, żebym się czuła u siebie.

Na razie monitor miga i buczy, komp się wiesza przy próbie zmiany ustawień outlooka i eksplorera (chyba jakieś sterowniki się gryzą), mam tylko Office 2000, nie zawsze chce odłączyć urządzenie USB i w ogóle nie działa dźwięk, poza tym potrzebuję kodeków, bo żadne odtwarzanie nie idzie. Wczoraj musiałam odinstalować jakiś progam związany ze sterownikami do płyty głównej, bo uruchamiał się za każdym razem, gdy wcisnęłam atl+c. :P

Za to możliwość pójścia spać o dowolnie wybranej porze: bezcenna. :)

13:30, nita_callahan
Link Komentarze (2) »
sobota, 27 października 2007
Nienawidzę

Tej pory roku. Przełomu października i listopada oraz tego, co następuje potem, aż do połowy marca. Rosołu, gotowanej kury, marynowanych warzyw, sztucznego światła, sweterków, kocyków, herbatek. Jabłek. Kaloryferów. Wilgoci i śliskich liści. Żółcieni, pomarańczu, brązu. Rajstop. Gałęzi. Zaparowanych szyb, lepiących się od cukru słoików, chryzantem i braku zapachów w powietrzu. Zimna i ciemności, ale zimna przede wszystkim.

Nienawidzę. :(

Jeżeli się kiedyś zabiję, to w listopadzie.

18:17, nita_callahan
Link Komentarze (19) »
czwartek, 25 października 2007
Garść przemyśleń o umieraniu

Chciałabym żyć wiecznie. Naprawdę, wbrew logice i doświadczeniu gatunkowemu, które od milionów lat pokazuje, że się nie da. Śmierć kogoś bliskiego jest tym, czego najbardziej się w życiu boję. Własnej śmierci póki co nie boję się wcale, co nie zmeinia faktu, że gdybym miała najmiejszą szansę na nieumieranie, skorzystałabym ochoczo.

Stąd chyba tak podobają mi się ksiażki z rodzaju "Kantyczki dla Leibowitza" czy "Welinu", fascynują mnie archetypy w stylu Fausta i żyda wiecznego tułacza. A nawet wampiryzm mógłby być, w ostateczności.

Nawet jeśli nie nieśmiertelność, to może chociaż długowieczność, tak ze czterysta lat, co? W obojętnej formie, byle świadomie. Strasznie jestem ciekawa, co będzie, jak mnie już nie będzie.

Dlaczego umieramy? Przecież to takie głupie i niesprawiedliwe. No sami zobaczcie, jedyna na Ziemi rzecz pewna, stała i niezmienna, jest tak absurdalnym debilizmem, że to aż boli. I założę się, że żadna istota, która umierać nie musi, nigdy by w śmierć nie uwierzyła, gdyby jej to tylko opowiadać.

Dlaczego więc umieramy? Teorii na ten temat wymyślono kilka.

Pierwsza jest taka, że to z powodu rozmnażania. Bo trzeba wam na początek wiedzieć, że są na naszej planecie żywe, nieśmiertelne organizmy. Bakterie. Bakteria nie rodzi się i nie umiera, bakteria po prostu dzieli się na pół i nikt nie potrafi powiedzieć, która jest rodzicem, a która potomkiem. Te dwie też się dzielą i tak w nieskończoność. Bakteria sama z siebie nie umrze, chyba, że ją otrujemy, ale sama nigdy. Najwyżej zaśnie na jakiś czas (gdy jej będzie źle) albo się podzieli (gdy jej będzie dobrze). Stąd wniosek, że śmierć jest ceną za wielokomórkowość, za specjalizację komórek i skomplikowanie interakcji między nimi. Nie wiem, jaki jest tego powód, ale system umierania rzeczywiście działa, więc chyba coś w tej teorii jest.

Pomysł drugi, już więcej wyjaśniający: nieśmiertelność nie daje przewagi ewolucyjnej. Prościej rzecz ujmując: brak umierania wcale nie powoduje, że będziemy żyli wiecznie. Tę teorię sprawdzono doświadczalnie, na modelu komputerowym i analogowo, więc chyba jest wiarygodna. Każdy może to sobie sam sprawdzić w domu, choć ostrzegam, iż takie doświadczenie może zająć wiele lat. Wyobraźcie sobie na przykład, że macie pudełko probówek. Potem kupujecie następne i następne, coraz nowsze. Co roku na każdej probówce wyskrobujecie kreskę, żeby wiedzieć, która jest najstarsza. Co się okaże po kilku - kilkunastu latach? Tych najstarszych będzie najmniej, bo się po prostu zdążą wytłuc. To uzmysławia, że brak zaprogramowanej z góry śmierci statystycznie wcale przed tą śmiercią nie chroni. W środowisku jest tyle niebezpiecznych czynników, że prędzej czy później i tak zdążą nas dopaść, to tylko kwestia czasu, a im dłużej się żyje, tym większe prawdopodobieństwo śmierci. W populacji nieśmiertelnych, która się rozmnaża, młodzi nadal będą zastępować starych. Taka, która się nie rozmnaża, po prostu w końcu zniknie. Zatem nieśmiertelność - jako rzecz do niczego nieprzydatna - nie istnieje. Może kiedyś była, ale znikła jako ewolucyjny artefakt.

Trzecie wyjaśnienie, po części wynikające z drugiego i odnoszące się już bezpośrednio do nas, chociaż według mnie odrobinę naciągane: nie mamy szans stać się nieśmiertelni, bo na starość tracimy zdolność rozmnażania. Śmierć zwierzęcia jest spowodowana przez stopniowe psucie się genów utrzymujących je dotąd przy życiu. Gdyby pojawił się nagle gen nieśmiertelności, jako jedyna i niepowtarzalna mutacja somatyczna, nie miałby szans rozprzestrzenienia się w populacji, bo obdarzony nią osobnik nie zdążyłby jej już przekazać potomstwu. To mnie do końca nie przekonuje, ale podobno rzecz jest udowodniona (na modelu matematycznym), więc nie mnie się spierać z genetykami.

Mimo to ludzie próbują i chwała im za to. Niestety, podobno długość życia osiągnięta obecnie jest póki co nie do przekroczenia, tak długo, jak długo nie wynajdziemy lekarstwa na raka. Udowodoniono, choć też tylko w komputerze, że w momencie usunięcia z populacji wszystkich chorób, na które teraz ludzie umierają "ze starości", populację tę w ekspresowym tempie wykończą nowotwory. Uczeni wróżą, że gdy kiedyś poradzimy sobie z tym zabójcą, natychmiast jego miejsce zajmie coś innego, o czym jeszcze nie mamy pojęcia.

Genu nieśmiertelności zatem nie ma i długo jeszcze nie będzie. A mimo wszystko ja bym chciała. Moja chęć jest silna, zdeterminowana i bez żadnych podstaw. :)

P.S. To miała być notka z okazji 1 listopada, ale mnie wzięło na pisanie, więc ukaże się dziś. :)

15:45, nita_callahan
Link Komentarze (10) »
wtorek, 23 października 2007
Idę sobie dziś rano korytarzem i nagle słyszę, że ktoś mi mówi "dzień dobry".

Patrzę, a to pani Grażynka. :) Pani Grażynka, czyli pani techniczna z Tamki, ta, która dziewczynom robiła analizy na HPLC. Ucieszyłam się wielce i spytałam, czy to już tak na stałe. Okazało się, że nie, pani Grażynka nadal pracuje na Tamce, a do nas przyszła na przyuczenie, albowiem prof. Z przejmuje Zakład Enzymologii po odejściu na emeryturę prof. W i postanowiła panią Grażynkę wdrożyć do jej nowych obowiązków. Wiedziałam, że prof. Z, czyli szefowa zakładu, który znajduje się na tym samym piętrze co ja, odchodzi na Uniwesytet, ale myślałam, że jako mikrobiolog idzie gdzieś na mikrobiologię, Tamka mi nie przyszła do głowy. Moja radość się podwoiła, bo bardzo lubię prof. Z i wierzę, że dzięki niej nie zginie, a jeśli zdążyła zginąć to się odrodzi, ta tamkowa niepowtarzalna atmosfera, za którą tak tęsknię. Już ona się nie da profesorowi O, bucowi jednemu. :)
Podzieliłam się radością z szefową, na co ona powiedziała, że nie dać, to się prof. Z nie da, ale jeśli ją uważam za sympatyczną osobę, jestem w błędzie. I żebym nie dawała wiary pozorom. Przy okazji słuchania następującego po tej uwadze monologu dowiedziałam się, że szefowa pisała pracę magisterską u prof. W, czyli mojego recenzenta. :) Mały też świat okropnie. :)

A kilka godzin później idę sobie po schodach, patrzę, a na półpiętrze stoją Martka z Hanką, moje kumpele z Tamki, których nie widziałam rok. :) Okazuje się, że Hanka robi doktorat tam, skąd odeszła Ela, a Martka przyjechała z Holandii, bo dziś miała obronę magisterki. Gadałam z nimi tak długo, że zdążyły mi uciec dwa tramwaje. Trzeci nie przyjechał i w ogóle prawie zamarzłam po drodze.

Dziś jest dzień spotkań. :)

A mnie się styl psuje, muszę częściej po polsku pisać.

19:14, nita_callahan
Link Komentarze (3) »
poniedziałek, 22 października 2007
Nie jestem martfa

Tylko ojciec okupuje komputer od świtu do... Do świtu właściwie. Przymusowa abstynencja jest niczym w porównaniu z brakiem miejsca do spokojnego snu. Ale już niedługo, na dniach kupię sobie nowy komputer, my preciousss, a tego niech sobie zabierze i postawi u siebie. :)

Trzymajcie za mnie kciuki w czwartek, co? Wybieram się znów do szpitala, tym razem na głębokie, nomen omen, badania i może wreszcie się czegoś dowiem. Bo boli wciąż, a dziś to nawet bardzo.

18:58, nita_callahan
Link Komentarze (3) »
czwartek, 18 października 2007
Tęcza

Dawno nie widziałam tęczy. Co prawda nie udało mi się jej zrobić zdjęcia w najlepszym położeniu (przy samej ziemi była najlepiej widoczna, tylko albo tramwaj szybko jechał, albo budynek zasłaniał) i ta brudna szyba trochę przeszkadza, ale zawsze to tęcza.

Miłe zjawisko. :)

Z innej beczki: nie znacie kogoś, kto się zna na statystyce? Jest taki program statystyczny, bardzo prosty, bo opierajacy się teoretycznie na jednym algorytmie, który mnie wpędza w depresję. Nazywa się to gówno MDR (multifactor dimensionality reduction software) i podobno świetnie liczy ryzyko chorób nowotworowych. Podobno, bo ja jak dotąd nauczyłam się wprowadzać do niego dane i klikać na start analizy. Analizę program prowadzi w oparciu o jakieś nieznane mi parametry, po czym wypluwa jakiś wynik, który nie wiem, co znaczy. Zarówno pisany przez autorów opis, hasło w wikipedii, jak i artykuły opisujące jego zastosowanie, nijak mają się do tego, co według mnie robi sam program. Zupełnie, jakby były pisane zupełnie innym językiem. Blondynka potrzebuje mądrego człowieka, który jej pokaże palcem, jak to działa . W stylu: "Jak klikniesz tu, to zrobisz to, a jak ustawisz to, to stanie się tamto". Bo wciąż jestem głupia, a czas mnie goni, powinnam już pisać publikację z tymi wynikami. :(

18:14, nita_callahan
Link Komentarze (4) »