Żli ludzie przenieśli go na Gnieźnieńską. I gdzie ja teraz będę chodzić w niedziele?
Poza tym zmęczyłam się spacerkiem do stadionu i z powrotem. Okropność. Biegałam ostatnio w piątek, ale to chyba nie jest dobry argument na uspokojenie sumienia. Trzeba się wziąć za siebie, BTW, kto czytał w Polityce artykuł o chińskich sportowcach?
A tak poza tym, to nuda panie. Boli mnie głowa, ale czekam z kawą do pospaceru z Orionkiem, czyli tak jeszcze z godzinę. I chce mi się bitej śmietany, nawet by pasowała, bo upiekłam wczoraj pyszną szarlotkę, tylko mam wątpliwości, czy potrafię ją ubić trzepaczką w miseczce.
Pójdę sobie poczytać "Złodzieja czasu". Jak już skończę tego głupiego Piekarę oczywiście.
Wszystkie moje prośby o umożliwienie kontaktu z właścicielem dały skutek tylko w postaci propozycji, że "dorobię drugi klucz do mojego ogródka i rób tam sobie co chcesz: opalaj się, sadź, wyrywaj". Gupie baby. :P Intrygantki, jedna z drugą. :P Jak tak, to ja pójdę do administracji i sobie załatwię prawdziwą działkę, gdzieś daleko, o. :P
Jak co roku. :P Tylko że co roku moskitierę na okno muszę zakładać już w maju, a tym razem do teraz był spokój i to stępiło moją czujność. Walczyłam z tymi wstrętnymi bzyczącymi nierządnicami dzisiaj całą noc. :( Moskitiera już na oknie, ale widzę, że w przyszłym roku będę musiała kupić nową, bo ta wystrzępiła się do granic ostatecznych. Poza tym kolano mnie boli i muszę się napić kawy.
Straciłam umiejętność beztroskiego leniuchowania. Albo sprzątam z siłą tajfunu, albo siedzę i się martwię. Ze stosu książek do czytania każdą rzucam w kąt po paru stronach. Wieczorne plany wyjścia na cały dzień w miasto rano już nie wydają mi się atrakcyjne, tym bardziej, ze pogoda zwykle jest do dupy, a ja nie mogę na siebie patrzeć w lustrze. Przynajmniej mieszkanie będę miała czyste po takim urlopie. :P
Mamy grant. Piłam z tej okazji koniak. Ze zlewki. Wreszcie czuję się jak prawdziwy uczony. ;)
Urlop. :) Do końca miesiąca postaram się nie pracować, chociaż szefowa zapowiedziała, że będzie mnie telefonicznie dręczyć i wzywać, żebym jej pomogła wniosek o drugi grant pisać.
Sprawa pierwsza: Moja okulistka, w państwowej przychodni, przyjmuje w godzinach 15:00 - 20:00. Pacjent nie ma wyznaczonej godziny odwiedzin, jak kto przyjdzie i jak się ustawi w kolejce, tak wchodzi do gabinetu. Ludzie zaczynają przychodzić około 17:00, co jest logiczne, jako że większość pracuje do 16:00. Dlatego też przez pierwsze dwie, trzy godziny, lekarka siedzi bezczynnie w gabinecie, przy czym nie jest tak, że o dwudziestej go zamyka i idzie do domu, nie, ona przyjmuje do ostatniego pacjenta. Czasem do 21:30. Zapytałam ją ostatnio o sens takiego rozkładu zajęć. Powiedziała, że sensu to nie ma żadnego, ale dyrektor się nie zgadza przesunąć godzin przyjęć.
Sprawa druga: w pewnej państowej instytucji, nie mogę powiedzieć jakiej (:P) grzeją kaloryfery. Osoba odpowiedzialna za finanse, zapytana o powód, wyjaśna, że w elektrociepłowni wykupiono określoną ilość jednostek ciepła, która musi być zużyta. Zasugerowano, żeby przynajmniej następnym razem kupić mniej, ale usłyszano, że elektrociepłownia nie zgadza się na takie warunki, co jest przecież zrozumiałe, bo każdy chce jak najwięcej zarobić. Niedawno w samo południe widziałam tam włączone reflektory na parkingu. Ale na podwyżki to nie ma.
Z innej beczki: przy okazji padu Wieży statystyki blogowe skoczyły mi o sto procent. ;)
Nicto, przeczytam co mam, potem pójdę do nich i doczytam resztę, a później na spokojnie odeślę książkę do wydawnictwa i poczekam cierpliwie na nową.
Szefowa wróciła z urlopu. Weszła akurat jak czytałam najnowszy wpis u Wrzosia, w ostatniej chwili zamknęłam eksplorera. :) A ja pójdę na urlop od poniedziałku, aż do końca miesiąca, niech zobaczy, jak beze mnie źle. ;)
Co prawda to nie działka tylko ogródek, ale na sąsiedniej ulicy, więc dla mnie liczy się chyba jako działka. Jest w nim trawa, co prawda po łokcie, ale bez żadnych chwastów, więc wystarczy skosić, oraz krzak pnącej róży, prawdopodobnie dzikiej, takiej jasnoróżowej, ale przecież zawsze może się jeszcze okazać cukrową różą, z której się robi konfitury, prawda? :) Brak tylko porządnego płotu z dwóch stron (tylko parę desek na krzyż) i furtki. Od budynków tak daleko, że chyba bez obaw można się będzie opalać nago. :] "Może będę go miała" to tylko moje życzenie, bo na razie sprawa przedstawia się tak, że ja chcę ten ogródek, a właściciel jeszcze nic o tym nie wie. Co nie przeszkadza mi już przeglądać stron Castoramy w poszukiwaniu niedrogich i ładnych ogrodzeń. ;)
UPD. A tak całkiem na marginesie: blog kończy dzisiaj dwa latka. :)
Ta notka nie będzie recenzją, bo jeszcze nie skończyłam czytać.
Nie zgodzę się na razie, że to najlepszy dotychczasowy Pratchett, czy też najlepsza do tej pory książka z cyklu o Straży. Ciągle wolę "Zbrojnych". Nawet na początku było za bardzo rincewindowato, ale już przestało tak być, okazało się, że zderzenie starego i nowego Ankh Morpork może być fascynujące, a stary Vimes do spółki z młodym Vimesem z powodzeniem zastępują Marchewę. Okazało się też, po raz kolejny, że zaglądanie na ostatnią stronę książki szkodzi. Przeczytałam z ciekawości ostatnie zdanie i jakieś takie mi się wydało mało odpowiednie na pointę. Nabrałam podejrzeń, zajrzałam na stronę Prószyńskiego i tam jest napisane, że Nocna Straż liczy sobie 336 stron. Mój egzemplarz ma ich tylko 328. :( Kupiłam książkę w styczniu, chyba. Paragon wywaliłam wieki temu. Paska magnetycznego też nigdzie nie widzę, więc obawiam się, że w empiku nie mam czego szukać w sprawie reklamacji. Wysłałam maila do wydawnictwa, ciekawe, czy coś mi odpiszą. A póki co muszę chyba iść do empiku i doczytać resztę. Tylko teraz jakoś straciłam ochotę na czytanie (jestem mniej więcej w połowie), skoro wiem, że wszystko się skończy wielkim cliffhangerem (urywa się w czasie walki Vimesa z tym kolesiem na C., niewykluczone, że tej finałowej). Chociaż z drugiej strony, może gorzej by było, gdybym do tego doszła z nienacka. Teraz przynajmniej jestem przygotowana psychicznie. :>