Ja mam tylko 3 dni zaległego urlopu, ale szefowa ma 60 i nie wykorzystuje ich chociaż personalna ją ściga. Tym bardziej mnie nie wypada się upominać tak bez ważnego powodu. :] Muszę się jutro przejść do pani personalnej i podbić legitymację ubezpieczeniową, może zacznie mnie ścigać przy okazji i będę miała pretekst. I może zapytam, co z moją umową, w końcu zbliża się koniec miesiąca. ;)
Poza tym: czy jest tam może opcja, żeby Geralt chodził zamiast ciągle biegać? Dostaję choroby lokomocyjnej jak gram dłużej niż 10 minut. :( Czułość kamery ustawiłam już na maksymalnie najniższą, ale nie pomogło, bo gdy tylko ruszę postać, świat po bokach mi się rozmywa.
A w tej chwili największy problem stanowi dziura w schodach między piątrem a parterem Kaer Morchen. Skakać nie można, spaść nie można, jak ominąć to cholerstwo? Weszłam bez kłopotu, a zejść nie potrafię. Help.
Kupiłam sobie mianowicie ten podkład i bardzo się w ten sposób uszczęśliwiłam. Owszem, prawda jest taka, że po prostu tym razem poszłam na całość i wybrałam kolor kierując się sercem, nie rozsądkiem. Do tej pory zawsze myślałam: "Kto normalny kupuje taki jasny podkład?", skutkiem czego kolejne lądowały w śmieciach. A może się mylę, może to Rimmel pierwszy wpadł na pomysł koloru ivory, który w pełni na tę nazwę zasługuje? Tak czy owak po raz pierwszy w życiu po nałożeniu podkładu nie mam twarzy w ciapki i jak już wspominałam uszczęśliwia mnie to. :)
Dziś dopiero poczułam, jak strasznie tęskniłam za pracą w labie. Za PCRem, za pipetami, probówkami i zapachem gumowych rękawiczek. One też za mną tęskniły. :) Według notatek, ostatnio ich używałam dwunastego grudnia.
Doszłam do wniosku, że nie mogłabym pracować w biurze. Żeby czuć, że pracowałam, muszę choć minimalną cześć wykonać własnymi rękami. I zobaczyć widoczny, namacalny efekt. W ogóle najlepsza byłaby ze mnie sprzątaczka. :]
Strasznie dużo ostatnio piszę o pracy, zauważyliście? Ale z drugiej strony o czym miałabym pisać, skoro nie mam czasu na żadne życie osobiste? A nawet jak ja mam, to pozostałe elementy tego życia nie mają. :P
Spędziłam go na zmuszaniu kompa szefowej do odtwarzania muzyki i filmów. Tak, dlatego, że odkryła piosenkę o PCRze. :]
Nie wyspałam się dzisiaj (Oriona chyba ząb boli) i miałam straszną ochotę poleżeć do siódmej, ale poczucie obowiązku zwyciężyło. Niepotrzebnie, szefowa przyjechała na dziesiątą. Powiedziała, że sprawdzi pocztę i za jakieś pół godziny prześle mi bazę pacjentów do uzupełnienia. Zabrała się za to o czternastej. Do piętnastej coś przy niej robiła, potem mnie zawołała i wyjaśniała, czego konkretnie chce, a potem wysłała bazę i zanim ja się zabrałam, zrobiła się czwarta. No i musiałam przynieść robotę do domu. :]
Wróciłam właśnie z pracy, jem pączka i popijam kawką. :)
Jutro mija termin. Szefowa poszła dziś po rozum do głowy i zabrała mi mój grancik. Ona będzie kierownikiem, ja wykonawcą. Decyzja ze wszech miar słuszna, bo chociaż wnioski planowane były trzy, to R. się poddał w obliczu ogromu pracy do zaplanowania, ona nie zdążyła swojego napisać i tylko mój ma ręce i nogi. Głupio byłoby w tym przypadku, gdybyśmy go nie dostały. Zwłaszcza, że się trochę rozrósł i goły magister na pewno miałby problemy z otrzymaniem takiej kasy, jaka nam będzie potrzebna.
Ale, kurde, jak ja nie rozumiem ludzi, którzy robią wszystko na ostatnią chwilę. Słowo daję, takie postępowanie jest przeciwne mojej naturze. Ja wróciłam do domu, bo już i tak nic bym nie pomogła, a ona tam siedzi i pisze po swojemu. Ma zamiar siedzieć dziś całą noc.
Druga rzecz, której nie mogę zrozumieć: jak można nie mieć internetu w domu. :>
Do 31 stycznia trzeba wysłać wnioski o granty. Szefowa przeczytała to, co napisałam, stwierdziła, że jej się nie podoba i że ona napisze od nowa. No dobra. W czwartek dostałam jeden podrozdzialik, wcześniej razem poprawiłyśmy dwa inne. Zostały trzy. Nie licząc oczywiście innych elementów wniosku, takich jak harmonogram, kosztorys itp., o których sama nie mam pojęcia i musimy to wypełnić razem według tego, co ona policzyła.
W piątek udawałam, że pracuję i czekałam na dostarczenie kolejnego podrozdzialiku. Miałam pod koniec dnia dostać oba gotowe i poprawić przez weekend, żeby dziś móc usiąść nad harmonogramem. Czekałam na próżno, bo przyszedł doktor C., z którym szefowa planuje jakiś kolejny projekt i oboje zajmowali się jego wnioskiem. Obiecała więc napisać tamto przez weekend i dać mi dziś rano. Dziś (nie rano, bo dotarła o dziesiątej, a pracę zaczęła o jedenastej) pokajała się, że mojego wniosku nie ruszyła, bo zakopała się w literaturę dla dr. C. Co okazało się bezcelowe, bo on się rozchorował, leży w łóżku i w tej chwili nie jest niczym zainteresowany. Ale nic to, napisze dzisiaj, a potem się z worda przeklei do mojego wniosku i będzie git.
Popisała trochę, po czym znowu zakopała się w internecie.
Nie zrobiłam dziś kompletnie NIC, cały dzień tylko udawałam, że poprawiam to, co już mam.
W dodatku im bliżej terminu, tym częściej się wysypuje internetowy moduł do składania wniosku. Mam obawy, ze jak się na niego jutro i pojutrze rzuci kilka tysięcy osób, to padnie na dobre. A my nie zdążymy.
Ale podpis dyrektora już mam, więc w końcu po co mi grant. ;)
Niech ktoś mądrzejszy mi wytłumaczy, co skłania mądrych, wykształconych ludzi do publikowania w płatnych czasopismach? Przecież to wydatnie zmniejsza (widzę po sobie :P) prawdopodobieństwo, że ktoś ich zacytuje. :P :P :P
... że mi się nie chce pisać tego wniosku, ale nie napiszę, bo nie chcę się powtarzać. Pójdę wymyślić jakieś wodolejstwo do punktu "Wymierny, udokumentowany efekt podjętego problemu".
A najgorsze, że jutro znowu muszę wstać o szóstej. :( Dzisiaj spałam do jedenastej i jeszcze było mi mało.
Mój wujek świetnie gotuje. :) Wczoraj był kurczak w sosie słodko-ostrym w dużą ilością imbiru i fioteltowej cebuli, a zrobił dziś spaghetti bolognese. Znowu obżarłam się tak, że ciężko mi wstać.