Bogowie, jak mnie dziś boli głowa. Od samego rana. Może po aspirynie przejdzie. :/
Szefowa dziś powiedziała, że jestem bardzo bystra. Nie była to wbrew pozorom pochwała, tylko dygresja od ogólnego opieprzania. Dwa wyrazy uznania, jakie od niej do tej pory usłyszałam, zawierały się w początkach następujących zdań: "Bo pani magisterka jest bardzo fajna, ale oczywiście nie wiem, na ile samodzielnie napisana.", oraz, dzisiejsze: "Pani jest bardzo bystra, ale doświadczenia w pracy laboratorium pani nie ma żadnego". I to jest właśnie to, co mnie w tej kobiecie wkurza najbardziej. Wyrywanie mi z rąk tego, co akurat robię, długi wykład, jak to zrobić i następujące po tym przekonanie, że mnie nauczyła, bo wcześniej nie umiałam. Cały zeszły weekend szukałam w manualu dowodów, że program nie umie samodzielnie ściagać z Genbanku sekwencji po wpisaniu numerka. Wkleiłam wszystkie znalezione dowody do Worda, wydrukowałam i dałam jej do poczytania. Dziś znów przyszła z poleceniem, żebym się dowiedziała, jak zrobić, żeby program sam ściągał itd. Przyniosła ze sobą te kartkę, bo "znalazła coś, co kiedyś drukowałyśmy i może jak to przeczytam, to się z tego czegoś dowiem". Argh. Niemniej jednak może się dogadamy, bo dzisiejsza konkluzja monologu (który zaczął się od tego, że mi bufor z elektroforezy wycieka, a skończył opisem ludzi śpiących pod mostem, jakich widziała będąc z Hameryce) była taka, że szefowa zamierza mnie nauczyć, jak mieć twardą dupę. Tak samo, jak uczyła własne dziecko. :P Może faktycznie, jeśli same opierdole będę puszczać mimo uszu, to może wyciągnę z reszty jej gadania coś pożytecznego. I już nie będę na nią marudzić. :)
Pisałam już jakiś czas temu, że zadzwonili do mnie z Urzędu Pracy? Pisałam. Pytali, czy dostarczyłam komplet dokumentów, bo oni dostali tylko podanie o przerwanie stażu. Kiedy wyjaśniłam, że tak, komplet, tak, osobiście, tak, do sekretariatu, tak, nawet włożyłam w koszulkę, obiecali, że w takim razie poszukają. Tydzień temu dostałam pocztą pismo, że z posiadanych przez nich dokumentów wynika, że podjęłam pracę, tracę więc status bezrobotnego, bla bla. Myślałam więc, że znaleźli. Założenie to było zbyt optymistyczne. Wczoraj zadzwonili z tym samym co poprzednio pytaniem do pani kadrowej. Wezwała mnie więc do siebie i oddzwoniłyśmy do nich razem. Z tej rozmowy zrozumiałyśmy tyle, że: 1) wszystkie moje dokumenty widocznie trafiły do pokoju zajmującego się stażami, 2) w pokoju zajmującym się wypłatą zasiłków nie ma mojej listy obecności i sprawozdania, więc 3) mam je dostarczyć jeszcze raz. Na moją nieśmiałą uwagę, że może by poszli dwa piętra wyżej i sami sobie przynieśli, pani kadrowa tylko machnęła ręką i stwierdziła, że szybciej będzie, jak ona wyśle pocztą. Mogła machnąć, bo Janusz dumnie skserował sobie moje sprawozdanie, a ona przezornie listę, więc nie było problemu z odtworzeniem.
Kurde, tylko kiedy mi wreszcie zapłacą zaległą stówę? Zanim dostaną przesyłke, rozpakują, zrozumieją...
Nie muszę chyba wyjaśniać, że jestem wkurzona? Nie dość, że są mi winni pieniądze, to jeszcze zawracają głowę przez własne niedociągnięcia.
... jak się nazywa to zarośnięte wzgórze koło Akademii Ekonomicznej. Szczególnie dręczyło mnie w ostatnim tygodniu, odkąd zamknęli Armii Krajowej, autobus zmienił trasę i właśnie pod tym wzgórzem się przesiadam. Jego zieleń i mnogość spacerowiczów z psami o tej porze roku bardzo przyciąga uwagę. :) Ogólnie nie lubię południa Wrocławia, bo to same bloki, szerokopasmówki i nudne trawniki, lecz to wzgórze stanowi istotną ozdobę. Zapytałam babcię, ale powiedziała, że nie jest w temacie, bo o ile ona pamięta, wzgórze nosi imię Gomułki. Przy okazji powtórzyła mi po raz kolejny historię ze swojego życia, bo, jak się okazało, akurat z tym miejscem jest ona związana. Otóż:
Jak zapewne wiecie, Wrocław pod koniec II wojny światowej był oblężony przez sprzymierzone siły antyniemieckie i bronił się dzielnie. Cywile dostali nakaz opuszczenia miasta. Babcia moja, wówczas 17 letnia robotnica przymusowa, wybrała się do punktu zbornego zorganizowanego w jakiejś szkole, popatrzyła na koczujące tam tłumy i stwierdziła, że mowy nie ma, ona się tak nie będzie gnieździć. Przecież i tak za dzień - dwa przyjdą Rosjanie i wszystkich wyzwolą. Wróciła więc do domu, zignorowała brak wody w kranach, odległe wybuchy oraz brak żywego ducha wokoło i tak siedziała do wieczora. Wieczorem na szczęście wybrała się na spacer (zobaczyć, czy już może tych Rosjan widać) i tam ją przypadkiem spotkał jej szef. Najpierw mu szczęka opadła, potem na kolanie wypisał jej skierowanie do punktu zbornego, a potem złapał za kołnierz i tam doprowadził. Babcia do dziś jest mu wdzięczna za uratowanie życia, bo właśnie miedzy innymi z ruin domu, w którym zamierzała czekac na wyzwolenie, usypane jest dziś to wzgórze. :)
A nazywa się Wzgórze Andersa, sprawdziłam w końcu na mapie. :]
Jak zjem to wszystko, co kupiłam - kilo daktyli, kilo nerkowców, kilo migdałów, kilo czipsów bananowych, kilo pomarańcz (pomarańcze będą kaloryczne, jak usmażę ich skórki w cukrze, a babcia mi ich w porę nie zabierze) oraz kotleta z karkówki, którego mam na talerzu - to się ocielę. Ważyłam się wczoraj i wyszło 46 kilo, czyli wróciłam do swojej wagi sprzed matury. Miałam przy ważeniu mokre włosy, ale nie wierzę, żeby aż tak zafałszowały wynik. ;) A jak wypnę brzuch, to sięga dalej niż cycki. :] Trzeba zacząć uprawiac jakiś sport, bo tylko jem albo siedzę. Kręgosłup mnie już pobolewa.
1. Samotność. Zawsze myślałam, że jestem typem samotnika i że najlepiej pracuje mi się w spokoju. Kiedy nikt mi nie przeszkadza, nie zajmuje sprzętu, nie podbiera pipet, nie bałagani na stole, nie przekłada ani nie chowa niczego i nie odrywa pogaduchami od ważnych myśli. Owszem, tak jest wygodnie, ale jednak okropnie mi brakuje tej głupawki z czwartego piętra albo z Tamki. Tutaj na nas dwie (mnie i szefową) przypada w sumie pięć pomieszczeń, do których poza nami nikt nie ma wstępu. Potrafię cały dzień nie widzieć człowieka. A w odwiedziny na czwatre piętro nie wolno mi chodzić, bo... Bo szefowa sama nie potrafi wymyślić dlaczego, ale nie bo nie. Pewnego dnia się zbuntuję, ale jeszcze poczekam, aż nie będzie mogła się obejść beze mnie. :> I strasznie tęsknię za Dagmarą, Januszem, Ewą, Izą... Nie mniej niestety za dziewczynami z labu magisterskiego i Promotorką Moją Ulubioną.
2. Komputer. Dziś odkryłam, czemu tak mi przy nim niewygodnie. Otóż pracując przy kompie muszę siedzieć tyłem do drzwi. To przeciwne mojemu feng shui. :] W dodatku szefowa w kółko otwiera mi okno, bo od komputera jej gorąco.
3. Lignina na stołach. Nie mam swoich kochanych lśniących sterylnością laboratoryjnych blatów, jakie są choćby w laboratoriach zaraz obok. Wszystkie, ale to wszystkie poziome powierzchnie są przykryte ligniną. Na wypadek, gdyby coś się rozlało. Jak na mój rozum, rozlane wygodniej wytrzeć, niż zmieniać płat ligniny, co wymaga zestawiania ze stołu mnóstwa gratów. Ale moja szefowa ma wiele schiz, umiłowanie przeciągu nie jest jedyną. Na przykład nie pozwala myć aparatu do elektroforezy, bo od wody pękają kabelki. :> Albo uważa, że zwyrodnienie stawu na palcu zrobiło jej się od ręcznego prania w Vanishu. Miałam na końcu języka, żeby sobie zbadała CRP, bo jest w takim wieku, w którym często po prostu atakuje reumatyzm, ale na szczęście się nie odezwałam. Zamierzam się uprzeć, żeby usunęła tę ligninę chociaż z pomieszczenia, gdzie stoi HPLC. Może mnie posłucha, sama mówiła kiedyś, że lignina pyli i może zatykać kapilary.
Ale:
Jest wiosna i mam doskonały humor z tego powodu
Jest piątek
Nie jestem już całkiem bez kasy
Jutro zrobię sobie autobusową wycieczkę do Oszą i kupię kilo nerkowców, kilo migdałów oraz kilo suszonych bananów. I może trochę pomarańczy, kto wie. :) Już się nie mogę doczekać.
Siedzę przy kompie i bawię się plikiem .scf. Próbuję na jego przykładzie nauczyć program, jak ma ustawic opcje, żeby wykrywał prawdziwe mutacje, a fałszywych nie. Ten plik to sekwencja genu p53 z DNA pobranego od dziecka, które już nie żyje. Dziecko zachorowało na nowotwór, potem na drugi o zupełnie innym podłożu, a potem jeszcze na białaczkę, która je w końcu zabiła. I jemu i całej jego rodzinie trafiły się ujowe geny.
Dwa, które mi się przypomniały przy okazji wynajdowania pięciu rzeczy, o których nie wiedzieliście. :)
Pamiętam, jak raz na ulicy podeszłam do milicjanta i spytałam, czemu na milicję się mówi "gliny". Milicjant grzecznie odpowiedział, że dlatego, iż do wszystkiego się przyczepiają, zupełnie jak glina. Chwilę podumałam nad tą odpowiedzią, stwierdziłam: "aha" i poszłam w swoją stronę.
A innym razem jechałam autobusem ze starszym facetem, który miał przepaskę na oku. Przyglądałam mu się, aż w końcu też zamknęłam jedno oko. Facet na to z przekąsem zapytał, czy mnie oko boli. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że nie. No to czemu w takim razie zamykam? Bo chcę sprawdzić, jak będę widziała jednym. W tej chwili pomyślałam sobie też, że niebezpiecznie jest rozmawiać z nieznajomymi, zaraz babcia podejdzie i na mnie nakrzyczy, więc ogłuchłam na jego dalsze pretensje. Teraz wiem, że wcale a wcale nie chciałam być niegrzeczna dla kaleki, po prostu nie mogłam się powstrzymać przed sprawdzeniem. :)
Z rzeczy aktualnych: dziś poszłam wydawać pierwsze ciężko zarobione pieniądze. Kupiłam wreszcie "Piątego elefanta" i miałam w planach jeszcze jakieś kolczyki, ale jak na złość Świdnicka, normalnie zastawiona straganami z tandetną biżuterią, dziś była zupełnie pusta. Byłam też w Rossmanie, ale nie galeriowym, tylko tym przy dworcu, a tam półki z kolczykami nie mieli. :( Potem poszłam do fryzjera i znów jestem śliczna. :)
Pięć rzeczy, których możecie o mnie nie wiedzieć. Special for Forsycja, na której kiedyś się w jakiś sposób zemszczę. ;) No ale nie mogłam nie przyjąć wyzwania, byłoby niehonorowo. :)
1. Jako dziecko najchętniej bawiłam się własnoręcznie wyciętymi z papieru i pokolorowanymi laleczkami. Wiekszość z nich wciąż mam, w zielonym koszyku na regale, bo nie potrafiłam wyrzucić. Każda ma własne imię. Ewentualnie robiłam sobie lalki z włóczki metodą supełkową. Ich zasadniczą zaletą były długie włosy, które mogłam czesać i jeszcze to, że dawały się kąpać w wannie.
2. Bardzo bym chciała mieć zegarek pozwalający zatrzymać czas. Mogłabym dzięki niemu ściągać na klasówkach i kolokwiach (już nieaktualne), albo spokojnie i bez stresu kraść z co większych sklepów (bo z małych i biednych byłoby mi głupio)
3. Wciąż jestem dziewicą. I wcale sie o to specjalnie nie starałam. :P
4. Całą podstawówkę zostawiałam kanapki na murku przed szkołą, żeby nie musieć ich zjadać.
5. Boję się pająków i ciemności w zamkniętym pomieszczeniu.
Przenoszę przkleństwo na Alę, Kaylę, Vespę, Cintryjkę i Avarilę (nie umiem linkować). :]
Na początek oświadczenie: Battlestar Galactica mi nie leży zupełnie. Mogę to wreszcie napisać z czystym sumieniem. Do tej pory trochę się obawiałam, że moje nielubienie go wynika z braku polskich napisów i z tego, że może po prostu nic nie rozumiem. Chociaż potem obejrzałam parę odcinków w TV i też mnie nie ruszyły, ale to tłumaczyć mogłam swoją ograniczoną percepcją o tak później porze. Dziś jednak z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że po prostu BSG mnie nie zachwyca, bo nie. Albowiem do Dextera też nie mam polskich napisów, a jest to taki: :)))))))))))))))))))
Próbowałam oglądać Eurekę, i Heroes, i Carnivale, nawet fajny był ten trzeci, ale Dexter zdecydowanie zostaje ostatnio moim ulubionym serialem. No, oczywiście nie kocham go aż tak, jak Firefly czy Rzym, ale powiedzmy, że jest zaraz za nimi.
Dexter jest psychopatą i seryjnym mordercą. Gdy był mały, jego przybrany ojciec, policjant, odkrył to i doszedłszy do wniosku, że natury syna i tak nie zmieni, nauczył małego Dextera, jak przetrwać w świecie. Po pierwsze: żeby nikt nie poznał jego mrocznej tajemnicy, po drugie: żeby chłopak nie wyrządzał zbyt wielu szkód, a po trzecie: przydał się społeczeństwu. Teraz więc Dexter pracuje w laboratorium kryminalistycznym, a po godzinach zabija, ale tylko ludzi, którzy na to zasługują (na przykład innych seryjnych zabójców). I stara się bardzo ukrywać swój brak ludzkich uczuć. Ma nawet dziewczynę. Szczerze mówiąc, gdyby mnie jakiś mężczyzna traktował tak, jak Dexter Ritę (pomijając może sferę seksu, ale nie można mieć wszystkiego), to mógłby sobie poza domem nawet zarzynać niewinnych piłą mechaniczną. I wouldn’t mind. :) Po prostu faceta nie da się nie lubić. :)
Do diabła, czemu tekst przeklejony z worda zawsze ma inną czcionkę i nie da się jej zmienić? :P